07 lutego 2007

Nic ciekawego w sumie…

Piszę mało ostatnimi czasy, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Główną przyczyną takiego stanu rzeczy jest przede wszystkim brak wydarzeń nader interesujących… Ponieważ dostałam ostatnio delikatny ochrzan od jednej z najważniejszych dla mnie istot żyjących na tej planecie (ochrzan się tyczył zbyt dużej ilości tekstu w mych postach), postaram się informacje z ostatnich dni streścić możliwie najbardziej :P

- sesja już prawie za mną, a w sumie zanim wrzucę to, co piszę, na bloga – będzie już za mną całkowicie. Wcale nie spędziłam jej na wielogodzinnym buszowaniu po sklepach z ciuchami, ale było to do przewidzenia. W piątek (9.02) czeka mnie jedyny egzamin, zobaczymy jak pójdzie – najlepiej nie wróżę, bo choć przedmiot bardzo ciekawy, to oceniają BARDZO ostro,

- w kwestii nowozawartych znajomości – też bez większych rewelacji. Może coś ruszy się w ciągu najbliższych tygodni, bo przyjeżdżają nowi Erazmusowcy :) Kilka interesujących obiektów już się pojawiło, z tego co słyszałam, więc pozostaje tylko ich/je namierzyć i poznać :),

- przez dwa dni mieszkałyśmy na Castelao z facetem, bo kolega Basi przyjechał do Vigo na drugi semestr… Było bardzo sympatycznie, chętnie pomogłam nowemu koledze poznać podstawowe i kluczowe miejsca naszego ślicznego miasta i – generalnie, jak widać, na brak nudy ostatnio nie narzekam,

- ci, co znają mnie dość dobrze, zwą mnie chwilowo najlepiej opłacaną korepetytorką w mieście… Rodzice „moich” dzieciaków są aniołami, anioły widocznie dbają też o moją kieszeń i… nie wiem już, czy dziękować mamie za przekazanie mi swych umiejętności, Bogu za daną mi szansę i dar, sobie za zaradność w ogłaszaniu swoich usług, czy mojemu jedynemu, prywatnemu Aniołowi, który czuwa nade mną już od moich pierwszych dni na tym świecie? Podziękować pragnę więc każdemu z osobna :)

- tych, których interesują jakieś „lovelampki” hiszpańskie, muszę rozczarować po raz kolejny. Mirella, moi kochani, jest wielką dupą wołową i potrafi spieprzyć nawet najbardziej oczywiste nadarzające się w życiu okazje, na wieki wieków więc skazana będzie na samotność :)

Na sam koniec pragnę tylko dodać, że niecały tydzień temu dokonałyśmy z Margo wielkiego wyczynu zakupowego, zostawiając w kasie naszego ukochanego Al Campo prawie 60 Euro!!! Zakupy były niemal tylko żywnościowe, ich ogrom spowodowany był niesamowitymi obniżkami i promocjami, a wszystko to razem wzięte zaowocowało… No zresztą, sami zobaczcie na zdjęciach :) Zdradzę tylko, że tak z 10-15 minut do naszego domu z Al Campo się idzie, a koła wózkowe trzeszczały niemiłosiernie. Na szczęście, nikt nas za nasz wyczyn nie zgarnął ;)

Pozdrawiam serdecznie, pół deszczowo-pół słonecznie,

M. (jak „Milionerka” – to opcja mamy,
jak „mówiępohiszpańskujakHiszpanka” – to opcja sąsiadów i znajomych,
jak „melancholijniemidziśznowu” – to, rzecz jasna, opcja moja własna).

I tymi rymami zakończę dziś swego posta.

Ciao!