13 lutego 2007

Strajk!

Nowości u nas, jak to ostatnimi czasy bywa, niewiele.

Ot, zaczął się nowy semestr, a wraz z nim schrzaniła się kompletnie pogoda, bo zaczęło znowu padać, tak po galicyjsku ;) Po raz kolejny też przyjdzie spędzić nieco czasu na układaniu planu… Oby tylko zajęło nam to tym razem mniej tygodni, niż miało to miejsce ostatnim razem ;)

Caluteńki weekend spędziłam w łóżku z mym ukochanym…komputerem, bo trzeba było napisać pracę na tłumaczenie (dzielnie i niestrudzenie stukałyśmy z Gosią w klawisze klawiatury…). Myślę, że 36 stron analizy trzech wersji językowych „Shreka” (oczywiście po hiszp.) to całkiem niezły rezultat jak na 48h pracy, z przerwą na imprezę w Quomo i jej odsypianie ;) Polecam się na przyszłość do pisania ekspresowych licencjatów ;)
[by the way – na imprezie otrzymałyśmy z dziewczynami ofertę „miłego spędzenia czasu/nocy i wspólnej zabawy” od kilku tubylców… Że też, cholera, nie skorzystałyśmy…:] Walentynki w końcu tuż-tuż…]

Dziś w zasadzie nie tak do końca udało nam się dotrzeć na uczelnię, bowiem pracownicy uczelniani postanowili uskutecznić strajk, do którego zbierali się już od jakiegoś czasu. Odcięto drogę dojazdową na CUVI, co zaowocowało 20-minutowym „górskim” spacerkiem w deszczu. Pozamykano wszystkie budynki należące do uczelni, w związku z czym przyszło nam koczować pod drzwiami… Po niecałej godzinie i rozmowie z powracającymi do centrum miasta profesorami, dałyśmy z dziewczynami za wygraną – zjechałyśmy do domu (w Vigo się do domu nie wraca, się zjeżdża:P). Czy zajęcia popołudniowe się odbyły – nie mam pojęcia, dowiemy się jutro.
W czwartek powtórka z rozrywki, ale to już chyba tylko ze strony strajkujących pracowników, bo my nie zamierzamy po raz kolejny udawać się na słynną górę-edukatorkę, skoro nie ma to najmniejszego sensu :)

Lekcje z dziećmi dają mi coraz więcej radości, bo (poza faktem, że nareszcie mogłam zrobić jakąś klasóweczkę:P) okazuje się, że dzieciaki lubią te godziny spędzone ze mną i nawet podobno chciałyby mieć ich WIĘCEJ!!! :) Zastępstwo, które mam za Janusza w szkole językowej też przynosi mi sporo satysfakcji, a dodatkowo zdecydowanie poprawia mi humor (niektórych uczniów masz, Januszku, pierwsza klasa!).

Zakupiłam wczoraj fajną jeansową kurteczkę, więc nawet jakieś maleńkie zakupy udało mi się uskutecznić (przeszłam na drugą stronę naszej Castelao, ależ wyczyn!:)).

No, a jutro wcześniej już wspomniane Walentynki… I, tradycyjnie, spędzę je sama, się znaczy bez jakiegoś bliskiego mi męskiego ramienia u boku. A, nie, przepraszam… wieczorem idziemy z Thomasem do hotelu. Zaszalejemy, A CO!?! :)

Buziaki przesyłam, tym samotnym i tym zajętym też!

M. jak Walentynka na opak ;)

P.S. Pragnę podziękować wszystkim znajomym i krewnym Gosi za miłe słowa na temat mojego bloga – przeraża mnie trochę fakt, że czyta go pół Polski, no ale… Wybaczcie tylko, proszę, niezbyt wysoki poziom merytoryczny…:)

1 Comments:

Blogger Maja Kołodziejczyk said...

mirelciu czy ty dostalam maila odemnie?? mam nadzieje ze tak:) aha i zniama adresu www.niecala.blogspot.com

18 lutego, 2007  

Prześlij komentarz

<< Home