07 kwietnia 2007

Granady c.d.

Dzień 6 – ospy ciąg dalszy


Nie mam tu w zasadzie nic ciekawego do dodania, bo nic się szczególnego nie dzieje… Leżę duuużo w łóżku, połykam dzielnie lekarstwa co osiem godzin, od czasu do czasu coś zjem i tak w sumie mija mi ostatnimi czasy życie… Jakież to beznadziejne – chorować!

Pogoda generalnie jest do bani, od czasu do czasu tylko wychodzi słońce… Poza tym, jest „typowo” po andaluzyjsku – zimno i leje… rano ponoć nawet spadł grad :) Niech mi ktoś powie, po jaką cholerę my się w ogóle z Margo z domu ruszałymy?

Moja dzielna opiekunko-pielęgniarka (Gosię mam na myśli :)) wyrusza sobie od czasu na krótkie zwiedzanie cudownej Granady, ale to jednak chyba nie jest do końca to, co miałyśmy zaplanowane…(NA PEWNO to nie to!!!) Wycieczka miała być taka piękna, niejako miała być dla nas nagrodą… Dla mnie okazała się karą okrutną, dla Gosi też niczym szczególnym, nawet biedny Leandro trochę musi z okazji mego choróbska pocierpieć…

Jest jedna tylko myśl, która powraca do mnie ciągle w ciągu ostatnich dni i wielce mnie przeraża – czekają mnie jeszcze w życiu świnka i odra i nawet nie chcę wiedzieć jak to będzie, znów okazać światu słabość natury ludzkiej i polec… po raz kolejny…

Źle mi!

M.

Dzień 7 – PASOS!!!


Udało mi się wynegocjować u Tego na Górze nieco ładnej pogody… Gosia skorzystała z tego faktu i wybyła w miasto… Zwiedzała podwójnie, bo za mnie i za siebie… Pstrykała milion fotek, kręciła filmiki i podziwiała… Teraz, po obejrzeniu tych zdjęć, też wiem, że jest co podziwiać… Dla mnie całym światem jest póki co pokój Leandro… Ale okazuje się, że gdzieś tam, całkiem niedaleko, jest jeszcze inny, nawet ładny świat :)

Po raz pierwszy udało się też Gosi zobaczyć „Pasos”… I mówi, że trochę ją rozczarowały… Ja jednak jestem zachwycona zdjęciami i nakręconymi filmami… Czuję się trochę tak, jakbym była na wieki zamkniętym w klatce zwierzątkiem, które świat zza okna zna tylko z relacji innych… No cóż, dobrze przynajmniej, że są aparaty cyfrowe :)

Z jednej strony myślę sobie, że znienawidziłam już Andaluzję wystarczająco, by nie chcieć tu wracać już nigdy… Z drugiej, mam ogromną motywację by jednak tu jeszcze kiedyś powrócić i pozwiedzać… I to koniecznie raz jeszcze w trakcie Świąt Wielkanocnych… Nie będzie to może to samo, co mogłabym przeżywać teraz, w gronie znajomych i przyjaciół, ale jednak… za punkt honoru sobie biorę powrót tutaj kiedyś… w przyszłości… gdy, jak to mawia Margo, będę już tą superhiperbogatą „biznesłuman” i stać mnie będzie na wszystko…

Pożyjemy, zobaczymy, jak to będzie…

Wyglądam już dzisiaj chyba trochę bardziej ludzko… Fizycznie też mam się dużo lepiej… Psychika tylko siada mi z dnia na dzień coraz bardziej, ale i z tym kiedyś znowu zacznę sobie radzić :)

Buziaki,

M.



Dzień 8 – Wstaję z łóżka…


Stwierdziłam dzisiaj rano, że dość już! Poczułam się sporo lepiej, za oknem świeciło jako-takie słonko, więc… DO ROBOTY!

Wstałam z łóżka (fakt faktem, nie tak znowu raniutko, bo jakoś w południe…), umyłam głowę (ryzykując pewnie wyłysienie, ale do bani z tym!), zaczęłam robić porządki, dokończyłam pisanie pracy na uczelnię… Zrobiłam nawet obiad (oczywiście naleśniki, ale to postnie tak:)), z pomocą Gosi, ale jednak!

Mówię już podobno bardzo dużo. Gosia uznała to za oznakę znacznej poprawy mojego zdrowia… :) Wracam więc powolutku do mojej pseudonormalności…

Bąble się suszą (niestety nie na żadnym sznurku na balkonie, tylko na moim ciele), z dnia na dzień wyglądam inaczej (co nie oznacza, że ładniej:P), ale czuję się już duuużo silniejsza… Wciąż tylko szlag mnie trafia, że z Granady nie udało mi się zobaczyć KOMPLETNIE nic (poza setkami fotek, które pstryka dla mnie kochana Gosia, ale to jednak nie to samo, co obejrzeć to wszystko na własne oczy…).

Jutro moja „familia” (czyt. Gosia i Leandro) planują wypad do Alhambry (wyjść muszą o 7 rano), a ja… Zjem samotna i chora pseudowielkanocne śniadanie (bo co to za śniadanie wielkanocne bez polskiej kiełbachy, chrzanu, święconki i całej tej reszty?!?), krzywo uśmiechnę się do zaospionego odbicia w lustrze i powiem sobie: „Wesołego Alleluja!”.

Wam życzę bardziej udanych Świąt, kochani!!! Wspomnijcie przy świątecznym rodzinnym śniadanku o swej biednej, samotnej i chorej jak nigdy dotąd rodaczce…

Całuję mocno i tęsknię jak nigdy jeszcze!

Mirella