13 kwietnia 2007

I kto mi powie, że trzynastka nie jest pechowa?

Czasami bywam przesądna…

Nie za często, bo w nosie mam czarne koty, przechodzenie pod drabinami, „rozłożystymi” znakami drogowymi (Marta i Asia omijają je szerokim łukiem), kładę bez obaw torebkę na podłodze, pajączki bezlitośnie zazwyczaj zabijam…

Ale bywają też dni, gdy pukam na wszelki wypadek w „niemalowane”, na egzaminy zabieram konkretne długopisy i biżuterię, w portfelu noszę wąs kota (to taki mój własny przesąd) i… trochę by się tego pewnie jeszcze nazbierało :)

Co do trzynastki – rzekomej pechowej liczby – miałam zawsze mieszane uczucia… Dziś skłaniam się jednak w stronę przesądów :)

Wyjazd do Granady CAŁY był pod hasłem 13. Miejsce Gosi, na którym podróżować miały 3 osoby, miało numer trzynasty. Mieszkanie Leandro znajduje się w budynku numer trzynaście. Odjeżdżałyśmy z Granady ze stanowiska numer trzynaście. I jeszcze kilka tych trzynastek było, wierzcie lub nie, ale chwilowo wypadły mi z głowy…

Niezależnie od tego, całe te moje „wakacje” w Granadzie nie należały do najszczęśliwszych i najprzyjemniejszych, choć dziś – jak przewidziałam jeszcze w Andaluzji – patrzę na tę sytuację łaskawszym okiem i zaczynam już zamieniać ją w anegdotkę…

Niemniej jednak, dziś mamy piątek trzynastego i aż boję się wyjść z łóżka…

Czasami bywam przesądna… :)

M.

P.S. Wyjazd do Granady z całą pewnością zmienił we mnie jedno (przynajmniej na jakiś czas) – mam nagle upodobanie do względnego porządku. Codziennie pięknie ścielę łóżko, w szafie tak czysto, jak jeszcze podczas mojego pobytu tutaj nie miałam, sprzątam codziennie różne zapomniane zakamarki naszego mieszkania… Według mamy, jest to jednakże objaw chorobowy :)