20 września 2006

O tym, jak to w Hiszpanii z zajęciami bywa…

No i proszę, mamy środę, wstałam na zajęcia na godzinę 10 (bo tutaj w ogóle pierwsze zajęcia zaczynają się dopiero o godzinie 9, co w sumie nikogo dziwić nie powinno, skoro np. w dniu dzisiejszym słońce wzeszło o 8.22, a do 8.50 co najmniej wszystkie latarnie są jeszcze zapalone. A do tego na uniwerek trza około 40 minut jechać autobusem, więc już widzę Hiszpanów wstających na godzinę 8 :)).

Sztuk zajęć planowanych – 4 (dla niezorientowanych: w Hiszpanii wszystkie zajęcia trwają po 60 minut, ale teoretycznie brak przerw między nimi jakichkolwiek; zazwyczaj zajęcia odbywają się w blokach po 2 i albo robi się między nimi króciutką przerwę, albo kończy się jakieś 10 minutek wcześniej ;)).

Sztuk zajęć zrealizowanych – 0!! Na żadnych nie pojawili się wykładowcy! Normalnie gorzej niż w Polsce :P Rozmawiałam z Hiszpanką z pierwszego roku i mi powiedziała, że to ponoć norma, że niektórzy wykładowcy nieco później wracają z wakacji niż powinni… Kocham ten kraj, no serio… Że już nie wspomnę o tym, że uniwersytet w Vigo rozpoczął zajęcia najwcześniej z całej Galicji! Ciekawe, czy nie byliśmy w ogóle pierwsi względem całego kraju :) Wcale bym się nie zdziwiła…

Z planem wciąż nic nie wiadomo, nikt nie ma pojęcia, jak nam przeliczyć tutejsze kredyty za poszczególne zajęcia na nasze ECTSy, więc nie mam pewności, że mam wystarczającą ich ilość, żeby został mi zaliczony semestr w Polsce… Powinnam dowiedzieć się tego już na dniach, jak tylko uda mi się skontaktować w tej sprawie z zaznajomioną ponoć z tematem panią „Cabeza”, czyli „Głową” :)
Trzymajcie też kciuki za to, żeby osoba odpowiedzialna za wykłady z angielskiego na pierwszym roku pozwoliła mi przyjść tylko na egzamin, bo na zajęcia nie dam rady chodzić, a punkty by się przydały :)
Portugalskiego niestety się chyba nie nauczę, bo ŻADNE zajęcia z ŻADNEGO wydziału mi nie pasują, wszystkie kolidują z jakimiś innymi, ważniejszymi niestety zajęciami :( Człowiek się chce dokształcić i zero możliwości… :( Będę chyba skazana na Porto Allegre w Katowicach po powrocie… (Madziu, na francuski też bym nie dała rady, bo jest w tych samych godzinach… Tylko Ty mi pozostajesz w tej kwestii:))
Ogólnie wszystko to, co związane z uczelnią, jest strasznie pokręcone, ale póki co jeszcze mnie to nawet bawi. Obawiam się jednak, czy jakieś (zapewne się zbliżające) deadlines nie zgaszą tego mojego uśmiechu :)

Pogodę póki co mamy z dnia na dzień lepszą. Dziś słońce grzeje niemiłosiernie. Wszyscy jednak nam powtarzają, że „Galicja to nie Hiszpania” i nie mamy się spodziewać wielkich upałów, bo to nie w tej części półwyspu takie numery :) Od jutra, zgodnie z zapowiedziami, ma już lać… Się zobaczy… Jak dotąd wciąż jeszcze zaskakuje mnie widok tubylców – jedni chodzą w klapkach, inni w kozakach po kolana. Zestawienie koszulka na ramiączkach i kurtka z liskiem to chleb powszedni :)

Na koniec wiadomość dnia: Po 3 dniach mamy znowu w domu gaz (tu jest taki system, że odpowiednio wcześniej trzeba sobie zamówić butle gazowe, które są dostarczane do domu… My jednak ani nie wiedziałyśmy, ile gazu jeszcze w naszej butli może być, ani też zapobiegawczo nie zamówiłyśmy jej sobie wcześniej ze względu na ciągłe zamieszanie związane z zakupami, sprzątaniem, poznawaniem miasta itd…I tak oto nadszedł pierwszy dzień zajęć, a z naszych kranów od samego rana płynęła już tylko woda zimna…takie „szczęście” początkującego;)). Możemy więc znów gotować i myć się w ciepłej wodzie! Ale powiem Wam, że przywykłam już nawet do kąpieli a la mors i do tego, że je się tylko śniadania, kolacje i owoce… Dziś zrobiłyśmy makaron z sosem pomidorowym i aż dziwnie mi się to jadło, bo ciepłe było… Zastanawiam się też, czy do kąpieli odkręcać kurek z ciepłą wodą :P

No, to tyle chyba na dziś. Póki starczy mi czasu, będę się starała pisać coś codziennie, a potem zbiorczo powrzucam to na bloga. Zdjęć wczoraj nie udało mi się zamieścić, coś nie działało. Kto wie, może next time?

Dziękuję za wszystkie maile, SMSy, słowa otuchy oraz te, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że jednak coś dla Was znaczę :) Love ya all!