15 listopada 2006

Temporal, czyli come back pogody galicyjskiej

Tytuł posta mówi sam za siebie, prawda? Przybywa do Galicji na parę (oby!) dni tzw. Temporal, czyli obfite deszcze i wiatr prędkości more less 120km/h… Zobaczymy, co to się będzie działo w najbliższych dniach…

Na uczelni dzieją się nieco małoprzyjemne sprawy, bo nie rozumieją tutaj naszej polskiej biurokracji i przyznam, że musiałam się naprawdę hamować przed odpowiednimi komentarzami wobec pana dziekana i innych temu podobnych. Temat bagatela – chęć posiadania pieczątki i podpisu po dwóch stronach dokumentów, które musimy wysłać do Polski. Sprawa jednak nie tak łatwa do załatwienia jak by się mogło wydawać, bo tutaj nie widzą potrzeby w podbijaniu obu stron, skoro jedna już podbita :] Podbić to ja miałam ochotę oko tym hiszpańskim „przyjemniaczkom”…:/

Z kwestii milszych i spokojniejszych – padł dziś przy kawie (:)) pomysł, by zamieścić nasze (moje, Gosi i Basi) zdjęcia na tablo obecnego piątego roku, bo studentki narzekają, że ich za mało jest… Całkiem to sympatyczne i jeśli będzie mogło wejść w życie, to czemu nie? Pozostanie po mnie ślad na hiszpańskiej ziemi :)

Wieczorkiem, po uczelni, wpadłyśmy na chwilkę do Thomasa-Francuza, a potem wraz z Gosią udałam się na spotkanie z naszym galicyjskim znajomym Xavim i jego koleżankami, cobyśmy mogli wspólnie obejrzeć tutejsze tańce i posłuchać, jak grają na gaitas (takie cosik a’la kobza). Było bardzo fajnie, muszę przyznać, bo te tradycyjne galicyjskie podrygi w dużej mierze przypominają taniec irlandzki, który sobie bardzo cenię.
Nie byłabym sobą oczywiście, gdybym nie została porwana do tańca przez jednego z występujących Galicyjczyków (w sensie, że to tylko ja mogę mieć takie szczęście;)). Grzecznie przycupnęłam w kącie sali, a i tak (a może właśnie dlatego, bo reszta stała) zostałam wyłowiona z „tłumu”. Przyznałam otwarcie, że na tańcu tego typu się nie znam (zupełnie, jakbym znała się na jakimkolwiek tańcu…), ale chłopak uwierzył dopiero, jak dowiedział się, że jestem Polką. Odtańcowaliśmy coś wspólnie na parkiecie, a potem dopiero dowiedziałam się, że było to Paso Doble Gallego. Hmmm, no brzmi ambitnie, więc… Dumnam z siebie ;)