12 listopada 2006

Weekendu część dalsza (bo tu weekendy zaczynają się najpóźniej w czwartki;)).

Pranie, sprzątanie, zakupy, trochę spraw uczelnianych… tradycyjne sobotnie przed- i popołudnie. Noc – jeszcze bardziej typowa. Nie będę już nawet pisać, w którym miejscu ją spędziłyśmy :) Niestety, nie udało mi się póki co spotkać ponownie mojego „nauczyciela tańca”, ale mimo wszystko nie przeszkadza mi to jakoś w dobrej zabawie :) Nie dziś, to jutro. Nie ten, to jakiś inny ;)

Tym razem zabawiliśmy w Quomo do samego końca (my, Thomas, Janusz i Kamila), się znaczy do zapalenia świateł i wyproszenia całej ekipy. A przed pójściem do domu zrobiliśmy sobie cudowną sesję zdjęciową, której efekty widzicie poniżej :) Czyż nie słodko?

------------------------------------------------------------------------------------------------

Słoneczna niedziela byłaby dniem całkiem spokojnym, a nawet bezpłciowym, gdyby nie odwiedziny… Thomasa Francuza :) Przyzwyczajcie się teraz do tego imienia, bo mam wrażenie, że będzie się tu pojawiało często – okazuje się, że świetnie się rozumiemy, spędzamy ze sobą miło czas i wesoło nam w tej czteroosobowej gromadce :)

Thomas (który zabalował w naszym mieszkanku do pierwszej rano) zmuszony został do przeczytania kilku tekstów w naszym ojczystym języku i muszę przyznać, że szło mu naprawdę całkiem dobrze. Gorzej szło mnie i moim rodaczkom z językiem francuskim. Co prawda stwierdzono, że „jeśli potrafisz mówić jak kaczka, potrafisz mówić po francusku”, ale to chyba nie do końca tak działa… No cóż… Ocenisz, Madziu, za rok, na ile poziom mojego francuskiego się poprawił ;) Póki co zamierzam zmierzyć się z jednym z łamaczy języków :D A hasłem popisowym całej ekipy jest „Hahaha, qu'est ce qu'on s'poile!!!” (nie będę podawać ani znaczenia, ani kontekstu, bo to i tak wiele nie wyjaśni)

No, to voilá! Kolejny tydzień za nami ;)

M.