31 maja 2007

... i nie ma juz nic...

Dzis mialam ostatnie zajecia na uczelni... Teraz zostaly juz ´tylko´ egzaminy i... KONIEC!

Nigdy nie sadzilam, ze mozna sie smucic z powodu zblizajacego sie konca roku akademickiego, szkolnego, czy jak go zwal... Zwykle ten okres kojarzy mi sie z wielka ulga i radoscia...
W tym roku bedzie inaczej. Beda lzy, bedzie smutek, bedzie mala tradycyjna deprecha... Beda niespelnione (przynajmniej w 90% przypadkow) obietnice, ze sie spotkamy, ze odwiedzimy, ze moze za rok, albo za dwa...
Bedzie do bani...
W przyszlym roku bedzie pewnie podobnie, bo koniec studiow, rozpadnie sie nasza hiszpanskojezyczna grupa, posypia sie znajomosci, kazde pojdzie w swoja strone...
Taka kolej rzeczy, a ja wciaz nie moge sie z tym pogodzic i nie potrafie zaakceptowac faktu, ze tak najzwyczajniej w swiecie byc musi...
Juz cierpie, bo znam daty wyjazdu niektorych znajomych (polowa czerwca... zdecydowanie za wczesnie...)... Nie potrafie o tym nie myslec, nie potrafie skupic sie na maksymalnym wykorzystaniu chwil, ktore nam jeszcze pozostaly...
Mam wrazenie, ze zmarnowalam dane mi tu chwile na udzielanie korepetycji, na pisanie prac (ze na nauke, to napisac nie moge, bo bym sklamala:P), na wszelkie pierdoly, ktore w danym momencie wydawaly mi sie wazne...
Nie wiem, co jeszcze tu napisac (tworze na zywo, siedzac w sali informatycznej)... Czuje sie zgubiona, wypalam sie znowu... Ci co mnie znaja, wiedza doskonale, co wlasnie zaczynam przezywac i przez co przechodzic...
Chce wrocic juz do domu... Ale chce tez byc jednoczesnie w wielu miejscach na swiecie... Chce niemozliwego...
Wybaczcie te smety tutaj, ale musialam choc troche sie wyzalic...
M.
P.S. Dostep do internetu bede miec teraz chyba rzadszy, wiec za wszelkie opoznienia w odpisywaniu i tak dalej z gory przepraszam!
P.S.2 Zeby zamiescic te informacje na blogu, musze pod postem wpisac przypadkowy ciag liter, ktory dyktuje mi komputer... Aktualnie widze slowo ´miedo´ - oznacza strach... Jakis zbieg okolicznosci?