21 maja 2007

W ramach poprawy…

Obiecałam sobie ostatnio, że mimo braku czasu, będę się starała co nieco napisać chociaż raz w tygodniu… Słowa postaram się dotrzymać…

16.05 – Duuuużo zajęć na uczelni, dodatkowo popołudniowe korepetycje, czyli standard środowy :) Wieczorkiem dziewczyny zorganizowały w naszym mieszkanku kameralne spotkanie kinowe (polsko-hiszpańsko-amerykańskie), ja zaś udałam się na chwilowe pożegnanie z pewnym Irlandczykiem ;)
Było bardzo miło, towarzystwo anglojęzyczne zawsze mi dość odpowiadało… Współlokator Darragh, Steven, jest strasznym jajcarzem i generalnie dobrze dogadujemy się w 3, więc spędziłam ten wieczór naprawdę milusio :) Zwłaszcza, że nocą udaliśmy się na juergę po starej części miasta i przypadkiem zupełnym trafiliśmy na uliczny „koncert” flamenco w wykonaniu grupki Hiszpanów w… dresach!, więc… było i coś dla ciała, i dla duszy… ;)

17.05 – Dzień wolny (związany z językiem galicyjskim, nie wiem jak to wytłumaczyć:)). Pogoda przecudna, ale jakoś nieszczególnie chciało mi się ruszać z domu… Wyleniuchowałam się w łóżeczku za wszystkie czasy. :)

18.05 – Pogoda nadal cudowna, z racji wczorajszego święta - wolne (długi weekend, ulubiony czas Hiszpanów:)), więc tym razem postanowiłam nie odpuszczać - kierunek PLAŻA! Na plażę dostaliśmy się (ja, Gosia i Miguel) w sposób dość wyjątkowy, a mianowicie w samochodzie kampanii wyborczej niejakiego Santi’ego Domingueza… Historia długa, ale w skrócie pomogłam kierowcy samochodu (kobieta, blondynka:P) w uruchomieniu CDplayera, a w ramach rewanżu poprosiłam o podrzucenie nad morze :) Wyprawa się opłaciła – udało mi się nareszcie zaliczyć kąpiel w Wielkiej Wodzie!!! :)
Że już nie wspomnę, że opalanie moje skończyło się wielkim spaleniem tylnej części nóg, aktualnie cierpię i chodzę jak jakaś poskręcana, no ale… Za more less tydzień będę pięknie brązowa, taką przynajmniej mam nadzieję ;)

19.05 – Kolejne urodziny, tym razem solenizantem nasz kochany Janusz. Impreza w połowie (się znaczy koło 3rano) przeniosła się do Quomo, ale ja niestety tę część atrakcji musiałam już odpuścić – moje nogi nie pozwoliły mi na żadne wywijasy… :( Jak to mawia Margo: „cierp ciało jakżeś chciało”… No to cierpię ;)

20.05 – Z wczorajszych 30 stopni zrobiło się nagle poniżej 20, deszczowe chmury groźnie czają się na niebie… Słowem – po pięknej pogodzie ani śladu! Moim nogom jakoś nieszczególnie to przeszkadza ;) Mnie samej zresztą też nie – mam wisielczy nastrój (dlaczego, do cholery, Dublin jest tak daleko?), a do tego przyszedł czas na wkuwanie łaciny (MÓJ BOŻE!)… Żyć, nie umierać! :P

Tyle na dziś, spać idę :)
Całuję i życzę słodkich snów,

M. jak Malkontentka

P.S. Kto mnie zaprasza na polskie piwo 7 sierpnia? ;)
P.S.2 Pozdrawiam mamę Margo, która zawsze mi przez Gosię przekazywała, że jakiś „wzdychulec” się dla mnie znajdzie :) Uwielbiam to słowo… Wzdychulec :)

1 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

ladne wiesci mirellciu ladne baardzo:)

22 maja, 2007  

Prześlij komentarz

<< Home