07 czerwca 2007

A miał być Joshua…

Moje życie ostatnimi czasy jest tak niezmienne, jak pogoda za oknem. Na zewnątrz upalnie, parno, duszno, człowiek poci się przy najmniejszym wysiłku… Mój żywot zaś kręci się wokół egzaminów (taka ładna ściema, żeby brzmiało, że coś tu pożytecznego robię) i… no oczywiście, Irlandczyka, który zrobił mi papkę z mózgu i zakłócił spokojne i zwykle zbyt wolne bicie mojego serca ;)

Nie dzieje się nic ważnego, o czym mogłabym pisać; nie robimy zdjęć, więc nie mam tu co zamieszczać… Ale jak się już ruszymy w końcu kilka razy na plażę i pięknie opalimy, to pewnie, że będą fotki – będziemy się całemu światu chwaliły naszymi pięknymi złocistymi cielskami, a co?!? :)

Generalnie, dużo odpoczywamy, zbieramy siły na zbliżające się noce imprezowe (zacząć powinny się w czwartek, skończyć koło niedzieli, ale jak będzie – się okaże…) i troszkę się uczymy, bo od czasu do czasu przychodzi dzień egzaminów różnistych… Póki co wyników żadnych nie znamy, więc nie mamy się czym pochwalić :P Ale, dajcie nam nieco czasu ;)

Czekam na wszelkie wieści z Polski (a propos – piszą tu w gazetach o naszej cudnej Teletubisiowej akcji… ależ „dumna” jestem z naszej ojczyzny ;/ ),

Moany Mirella

P.S. Tytułowy Joshua to – dla niewtajemniczonych – wyśniony przeze mnie przed wyjazdem na Erazmusa Anglik, w którym miałam się tu zakochać na zabój… z wzajemnością, rzecz jasna ;)
P.S.2 Widziałam już Shreka 3!!!