21 października 2006

Santiago de Compostela

Hurra! Pierwsza darmowa (!) wycieczka organizowana przez ORI dla wszystkich Erazmusów!:) Pojechaliśmy dziś wielką grupą zwiedzać słynne Santiago de Compostela (jeśli ktoś z czytających zapytał właśnie w myślach lub na głos „Słynne? Jakie słynne? Pierwsze słyszę…”, to od razu radzę wklepać w jakiejś wyszukiwarce „Santiago de Compostela” i co nieco na ten temat poczytać, bo takie rzeczy warto wiedzieć:)).

Mimo, że niemal cały czas padało (nie da się nie wspomnieć o ostatnich słonecznych 30 minutach), co ja piszę – LAŁO, miasto wywarło na nas spore wrażenie. Zwłaszcza katedra – po prostu cudo. No i do tego te wszystkie wąskie klimatyczne uliczki i zakamarki, uliczni grajkowie, śliczne małe sklepiki pełne pamiątek, tłumy pielgrzymów (nie turystów, ale prawdziwych pielgrzymów!), itp., itd… Pojedziemy tam z pewnością jeszcze niejeden raz…Chciałabym poczuć klimat tego miasta w słońcu (co może być trudne, bo Santiago jest ponoć miastem, w którym najczęściej pada… Dla pocieszenia dodam, że w Vigo pada najwięcej – w sensie ilościowym) :)

Na całe szczęście, dziewczyny – zupełnie jak ja i Ruda – też są zwolenniczkami szlaków kulinarnych i tym razem dane nam było spróbować „Tarta de Santiago”. Pyszności :) Do tego kieliszeczek Likor Cafe i człowiekowi od razu przestaje przeszkadzać padający deszcz… Wciąż tylko nie umiem się przyzwyczaić do tych tutejszych „klimatycznych” knajpek, barów itp. W Polsce nie do pomyślenia, żebym poszła jeść do takiej spelunki. A tutaj? Norma. Co kraj to obyczaj… :)

Do Vigo wróciłyśmy wykończone, z przerażającą nieco wizją czekających nas zakupów. Udało się jednak, zdążyłyśmy do Al Campo przed jego zamknięciem i dzięki temu mamy co jeść na najbliższy tydzień ;) Nie da się chyba opisać, jak błogą chwilą był powrót do naszego mieszkanka :) Miałyśmy jeszcze co prawda w planach kawę z naszym kolegą skrzypkiem (nie dziwcie się, kawa o północy się tu zdarza…), ale musiałyśmy odwołać to spotkanie, w tak kiepskim byłyśmy stanie… Dałyśmy już tylko radę zjeść kolację i… przyszła pora na błogi sen :)

Buenas noches,

M.

P.S. Niestety, drogi Mateo, nie poczęstowano nas żadnym obiadkiem na tej wycieczce… A szkoda, bo się już trochę nastawiłam po tych Twoich opowieściach…
P.S.2 W katedrze bardzo miło potraktował nas (mnie, Gosię i Basię) tamtejszy ksiądz, który – gdy tylko usłyszał, że jesteśmy z Polski – zaczął wychwalać nasz katolicki naród i kraj :)