25 listopada 2006

Baiona, nieco Portugalii i Quomo by night…

Dzień JAK NAJBARDZIEJ CUDOWNY. A może powinnam napisać, że i dzień, i noc były równie fantastyczne? Ech, sami się zaraz domyślicie, co i jak powinnam napisać :) Będzie dziś dłuuuuugo, coś czuję… Tych, co mają coś pilnego do roboty w najbliższym czasie, zapraszam do lektury w późniejszym terminie ;)

O 11 wyruszyliśmy na drugą już wycieczkę organizowaną przez nasz uniwerek. Nie ma ich może zbyt wiele (choć jedna póki co, niestety, przepadła), ale mają jeden niezaprzeczalny plus – są darmowe :) Dziś w planie Baiona, Santa María de Oya i maleńka cześć Portugalii – Valença do Minho.

Nie wiem, jak to możliwe, Bóg chyba po prostu nad nami czuwa, ale przez caluteńki dzień nie spadła ani jedna kropla deszczu, a słońce świeciło niesamowicie. No dobra, przez 3 minuty lało, ale akurat wtedy byliśmy w autokarze, a poza tym dzięki tej ulewie mieliśmy piękną tęczę nad oceanem :) Wszelkie prognozy pogody zawiodły – dziś miał być jeden z najbrzydszych dni… A tu taka niespodzianka, no proszę :)

Baiona to urocze miasteczko, ale niestety nie mieliśmy zbyt wiele czasu na jego zwiedzenie. Trzeba tam będzie jeszcze wrócić, bo stara część miasta wydała mi się warta zobaczenia. My zdążyłyśmy tylko zebrać małą ekipę znajomych i wejść na śliczne zielone wzgórze, skąd rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok (ależ tam wiało… o matko jedyna…) :) A w dole, jakby nigdy nic, dryfowała sobie zacumowana w porcie replika Pinty Kolumba (dokształciłam się trochę, bo okazało się, że Kolumb wracając z Ameryki przybił właśnie do Baiony!)…

Potem przyszedł czas na obiadek… I teraz sami powiedzcie: wiecie, że na wycieczkę udało się 170 osób, że wycieczka sama w sobie jest darmowa, a przewidziany poczęstunek także ma być gratis… Czego więc się spodziewacie? Mogę zapewnić, że z całą pewnością nie tego, co zostało nam dane! Megawypaśna restauracja nad samą Wielką Wodą (skąd też mamy chyba najpiękniejsze zdjęcia dnia), a na obiad: danie pierwsze – mariscos (nareszcie spróbowałam pulpo a’la galego, czyli gotowanej ośmiornicy), empanady, krokieciki, roladki i Bóg jeden wie, co jeszcze; danie drugie – mięcho, ziemniaczki, warzywka… Do tego na zakończenie pyszne ciasto (podróba naszego sernika, ale jednak co polskie ciasta, to polskie ciasta…) i kawa… Plus oczywiście wszelkie napoje, czy to alkoholowe, czy nie… Czegóż chcieć więcej? No chyba tylko odrobiny ciszy i robienia mniejszego „bydła”, bo grupa z Ourense dała popis swoich możliwości wokalnych…;/

A ja niby znowu miałam przejść na dietę… ;)

Na koniec dnia, udaliśmy się do maleńkiej portugalskiej mieścinki, Valençy do Minho. No cóż, gdybyśmy dysponowali choć dwiema godzinami czasu wolnego, może i poczułabym się jak w Portugalii, ale jakoś tak nie wyszło… Mimo wszystko, było uroczo :)

Szybki powrót do domu (w Vigo, rzecz jasna, padało), czas na umycie i przygotowanie do wyjścia i… jazda do QUOMO! Kto powiedział, że po całym dniu wycieczkowania nie będzie się jeszcze miało siły na szaloną noc? :) Skład dziś był ciekawy, bo poza nami trzema zaprosiłyśmy Ariane-Belgijkę, Kamilę-Polkę, Leandro-Włocha, Alexa-Niemca i Thomasa ze swoją francuską ekipą. Jak widzicie, bardzo międzynarodowo :)

Impreza była w dechę :) Thomas przyprowadził ze sobą Mael, Gerome’a i Pierre’a, którzy ponoć nigdy się nie bawią, ale z nami nawet oni ruszyli w tany ;) NASZ ULUBIONY FRANCUZ (piszę dużymi literkami, żeby Tom mógł odnaleźć słowa, które zna:)) dał znów pokaz swych możliwości, co spowodowało wielkie zdziwienie u dość statycznego zwykle w tańcu Leandro… Alex (który jest nota bene współlokatorem Thomasa) okazał się całkiem sympatycznym kompanem do imprezowania, a dodatkowo wyszło na jaw, że ma urodziny… 2 lipca! Tak więc – mój człowiek ;)

Dużo pisać nie będę, bo żeby zrozumieć nasze imprezy, trzeba po prostu z nami imprezować, ale dodam tylko na koniec, że podczas tej jednej jedynej nocy napstrykaliśmy ponad 100 fotek :) Magia cyfrówek ;) Ach, no i znowu odkryliśmy nowego drinka, tym razem za sprawą Ariane… Pyszne rzeczy tu robią :)

I tyle, kochani… Był to dzień, który z całą pewnością na długi czas pozostanie w mojej pamięci… Zamieszczam kilka fotek dla oddania klimatu, ale to tylko kropla w morzu tego, cośmy napstrykali :)

Buziaki,

Roztańczona maksymalnie M.

P.S. Ariane, jak się okazało, miała dziś urodziny! Tzn. ma je w niedzielę, no ale jako, że imprezowaliśmy do białego rana… ¡CUMPLEAÑOS FELIZ, ANGELITO!