19 listopada 2006

Pizzowe fracaso…

Niedziela niby jak to niedziela, powinna być spokojna i „leniwa”, a jednak tym razem wydarzyło się dość sporo… Zacznę może od tego, że miałam dziś w planach wybrać się na przedstawienie po galicyjsku, które z recenzji znalezionej w gazecie wydało mi się dość ciekawe (tematyka: wspólne życie wszelkich znanych przeciętnemu śmiertelnikowi stworów i potworów typu Frankenstein, dzwonnik z Notre Dame, itp.). Niestety, ilość zadań do wykonania na ten dzień uniemożliwiła mi realizację planu numer jeden…

Sprawa numer dwa zdecydowanie mniej przyjemna, jako że Basia znów cierpiała na migrenę… Biedaczka spędziła cały dzień w łóżku, przejmując się faktem, że nie jest w stanie się uczyć na zbliżające się kolokwium…

Kwestia kolejna – nagle okazało się, że ludzie rzeczywiście lubią nas odwiedzać :) Dziś na obiad wpadł Leandro (to już odwiedziny niekoniecznie spontaniczne, bo został na ten obiad zaproszony, no ale jednak…), skuszony propozycją Gosi – obiecała zrobić pizzę. Przyznam, że odważny to krok, przygotowywać pizzę dla Włocha :) Margo jednak się nie zraziła – kupiłyśmy ostatnio formę, specjalnie na te jej pizze, więc chciała się dziewczyna wykazać :)

Śmiesznie było w trakcie przygotowań obiadowych, bo pierwszy spód pizzy nie udał się zupełnie, co zestresowana Gosia stwierdziła na dwie minuty przed planowanym przyjściem Leandro… Ma dzielna współlokatorka zabrała się naprędce do przygotowywania kolejnego, który to czas ja wykorzystałam na spałaszowanie niemal całości tego nieudanego ;) (głodna już byłam, umówieni byliśmy na 17 dopiero…). Druga pizza była już niemal gotowa (choć, coby dobić i tak już zdenerwowaną Gosię, piekarnik wyłączył się parę razy w trakcie jej pieczenia), a Leandro jak nie było, tak nie było. Postanowiłam w związku z tym do niego zadzwonić i zauważyłam wówczas wiadomość od niego sprzed, bagatela, dwóch godzin, z prośbą o podanie mu naszego adresu :P Ostatecznie, spóźnił się więc chłopak „trochę” (choć nie było to jego winą), ale było nam to nawet na rękę, bo przynajmniej pizza była już gotowa, gdy przyszedł… Ser się nie rozpuścił, okazał się jakiś oporny, ale zjeść się całość dało (choć, co nawet sama Gosia przyznała, nie był to cud kulinarny)…

W trakcie spotkania zaczęło mi się nagle robić niedobrze, zrobiłam się cała blada (jak to mawia Gosia – „blada jak TEN trup” tudzież „jak TA ściana”) i miałam mroczki przed oczami, co okazało się skutkiem zjedzenia niemal całego spodu numer jeden (był niedopieczony chyba trochę i zawierał duuużo za dużo proszku do pieczenia…). Rada więc na przyszłość – uważaj co pochłaniasz, nawet jeśli jest to wyrób własny, bo może się to skończyć nieciekawie…

Wieczór okazał się bardzo sympatyczny, pomimo początkowych problemów z obiadokolacją i mojej chwilowej niedyspozycji… W pewnym momencie miałyśmy nawet mieć kolejnego gościa (to Thomas się tak za nami stęsknił;), ale ostatecznie spotkanie odwołał)…

Ach! No i było na urozmaicenie dnia coś, czego nie miałyśmy już od daaaawna, a mianowicie lody!!! (przyniósł je ze sobą Leandro mówiąc, że przynosi dla mnie coś słodkiego, bo sama w sobie jestem za mało słodka…:])

No i tyle z niedzieli… Tym razem miałyśmy nieco więcej wrażeń, niż mamy to w zwyczaju ;) Na koniec dodam, że dowiedziałyśmy się rzeczy bardzo ciekawej – Leandro nie jada warzyw… Słyszeliście kiedyś o kimś takim?

M.

4 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Hola Mireilla !
Tengo tu direccion gracias a Gosia... Te escribo en español, es un poco raro en medio de las palabras polacos. Solo quiero decirte que tu "blog" es maravilloso, lleno de imagenes de una polaca (o tres) genial !
Besitos y espero entender un día algo de polaco. Gracias por la noche del sabado, fue super!

28 listopada, 2006  
Blogger Mirella said...

Angelito nuestro, me parece que tendré que traducir mis posts a español, o por lo menos hacer algunos resúmenes, porque Thomas (´el francuz´, entonces el francés) tb. lee (o por lo menos intenta leer) mi blog! Por Dios, ¿qué hago? ¿Otro blog, para mis amigos extranjeros?... Ni idea... Vamos a ver.
Besos, cariño (y fuma menos, por favor:))
Otra cosa - mañana intentaré mandarte la foto de arco iris, ya que se me ha olvidado de esto, ¡perdona!

29 listopada, 2006  
Anonymous Anonimowy said...

Hooo Mireilla, qué placer leerte :) Claro que no entiendo todo... Que no entiendo casi nada(pero si que entiendo las palabras inglesas jejeje (yeah yeah yeah?). Por eso tienes que contarmelo todo... Si empiezas a traducir todo, va a necesitar demasiado tiempo pero si que un pequeño resumen, en ingles o español.. Pero me gusta (intentar de) leer tu artículos ! Y ver las fotos... Puedo imaginar lo que has escribido ! No lo sabes pero ya fumo menos que al principio del año ! ;) lo crees? De verdad! Para las fotos, también no olvido pero lo haré después el examén de alemán (Viel Glück Ariane!) Youpiiie!! (existe?). Cuando tienes tiempo para ti, no hay "hurry" :) Jijiji (yi yi yi?) ! Besitos Mireilla y sigues este blog porque a mi, me gusta mucho :)

29 listopada, 2006  
Anonymous Anonimowy said...

tak to bardzo ciekawe co napisalyscie..:)

30 listopada, 2006  

Prześlij komentarz

<< Home