22 listopada 2006

Love actually

Jeśli w ogóle zwracacie czasem uwagę na tematy/tytuły postów, dzisiejszy z całą pewnością sprawił, że trybiki u niektórych z Was zaczęły pracować szybciej, niż mają to w zwyczaju robić przy czytaniu moich tutejszych wypocin.

Nic jednak bardziej mylnego: ani Mirella, ani Basia, ani Gosia się nie zakochały (no dobra, pozostanę przy „ani Mirella”, bo Bóg jeden wie, co/kto w sercach i myślach dziewcząt…). Tytuł filmu to tylko jest, czyli jedyne wielkie wydarzenie dnia dzisiejszego.

Nie było pop cornu, nie było nawet Basi (która się, biedna, musiała uczyć)… Była tylko ciemna kuchnia, ekran laptopa, ja, Gosia i… miłość. Tym, co mają kosmate myśli muszę dopowiedzieć – miłość filmowa :P Wstyd się przyznać, ale pierwszy raz w życiu oglądałam ten film… I, no jakże by inaczej, popłakałam się pod koniec… Takie to wszystko piękne i wzruszające… I nagle wydało się takie niemal prawdziwe…

Love ya all,

M.

P.S. Dostałam ostatnio SMSa od Asi, w którym mi pisze more less, że czuje się tak, jakbym umarła, z tą tylko różnicą, że nie ma mojego grobu… Jeśli ktoś jeszcze ma podobne odczucia – przykro mi, ja wciąż jestem wśród żywych!