20 listopada 2006

Niewiele się dzieje…

Pada tylko dość sporo i nic poza tym. Deszcz zaczyna się już robić nudny, a moje sinusoidalne zwykle samopoczucie jakoś ostatnio nie znajduje punktu „minimum”, od którego mogło by się odbić i zacząć kierować się ku górze…

Wydarzyło się parę spraw, o których wspominać tu nie będę, bo nie ma po co. Mogło się zaognić, ale starałam się wszystko załagodzić i chyba się nawet udało. Zwłaszcza, że wielkie halo było zupełnie zbędne i niezbyt uzasadnione :)

W domu praca wre. Trzeba było dopieścić nieco zadanie na tłumaczenie… Tak się z Gosią wkręciłyśmy w te czułości wobec naszego dzieła, że iść spać przyszło nam dopiero o 2 nad ranem…

„Shit happens”, jak to mawiają w jednym z moich ulubionych filmów :)

M.