27 listopada 2006

Nie lubię poniedziałków…

… a już w szczególności ich nie lubię, gdy leje od rana do wieczora… Wkurzające to już jest, naprawdę, wracać w przemoczonych butach i mokrych jak tuż po wyjęciu z pralki spodniach (bo przy tutejszych wiatrach parasol nie daje za wiele). I to wracać do mieszkania, w którym poziom wilgotności nie ustępuje ani na krok temu zewnętrznemu (w sobotę np. było ponoć 94%)… Pranie schnie prawie tydzień (o ile w ogóle schnie), do poruszania się na zewnątrz przydałby się kajak, bo nie ma już ulic i chodników, tylko rwące potoki, a widok wraków parasolek porzuconych gdzieś na chodniku czy trawniku jest już na porządku dziennym…

Czy ktoś ma na tyle dobre wtyki Tam na Górze, by był w stanie załatwić zakręcenie kurków nad Vigo? Będę wdzięczna…

Mokra M.

P.S. Mimo wszystko, rozczulił mnie ostatnio widok przyulicznych drzewek z pięknymi różowymi kwiatami. Jak to możliwe, że tu jeszcze teraz coś kwitnie???
P.S.2 A propos różowego koloru… Dostałam od Mamy i Taty kolejną kartkę „do kolekcji w moim pink-roomie”. Podoba mi się ta obsesja w Waszym wykonaniu, Kochani :)