02 listopada 2006

Pada śnieg, pada śnieg…

Kochani moi, spróbujcie sobie wyobrazić me wielkie zdziwienie, gdy w dzień po plażowaniu przeczytałam SMSa z Polski: „Ratunku! U nas już mróz i śnieg…”. Zawsze wiedziałam, że w Hiszpanii jest inny klimat, ale przy założeniu, że mieszkam w Galicji, nie spodziewałam się AŻ TAKICH różnic klimatycznych… A tu proszę, taka miła niespodzianka :)

Po południu uśmiech zniknął z mej twarzy, bo poczułam się tak fatalnie, że musiałam zwolnić się z zajęć. Blada byłam ponoć jak trup, a ból głowy był tak silny, że zbierało mi się na mdłości… Wróciłam do domu i poszłam spać, co dla osób dobrze mnie znających jest chyba najlepszym dowodem na to, że nie było ze mną najlepiej…

Wieczór miałam już z wcześniejszego założenia spędzić w domu (po tym ostatnim wielkim maratonie imprezowym chciałam odpocząć przed kolejnym weekendem ;)). Moje fatalne samopoczucie teoretycznie przypieczętowało sprawę. Ale jak tu nie wyjść, kiedy do twojej koleżanki przyjeżdża chłopak (ta szczęściara to Arianne, Belgijka, nasz słodki blond-aniołek), a ty obiecałaś, że jak przyjedzie, to się gdzieś razem wybierzemy? Chciał nie chciał, zebrałam się w sobie i – wraz z Gosią – ruszyłam kolejno do Melé, Cabirii i z powrotem do Melé… Wraz z nami: Arianne i jej ukochany, a także Thomas-Francuz i Alexander-Niemiec (cholera jasna, na zdjęciach BARDZO przystojny Niemiec ;)).

Na całe szczęście, spotkanie nie było jakoś wyjątkowo długie (miało trwać góra do pierwszej, jednak w rzeczywistości powrót do domu nastąpił o 3.30 :P, ale choć raz w życiu luksusowo, bo znajomi Francuzi podwieźli nas autkiem) i dałam radę.

Wiadomość o polskim śniegu była hitem dnia i wieczoru. Ale mimo to wcale Wam nie zazdroszczę :)