30 grudnia 2006

Podróż w (nie)znane…

Kochani moi! Duuużo bym mogła pisać o samej tylko mej podróży powrotnej do Hiszpanii, ale jako, że opowieści z Sylwestra będą zapewne także dość obszerne, postaram się tu dziś streścić… Będzie od myślników ;)

- lotniska Balice nie polecam, bo wydaje mi się, że organizacja tam dość kiepska, a miejsc dla czekających pasażerów jest tyle, co kot napłakał… Koczowałam na schodach ;/ Miałam trochę pecha, bo trafiłam na panią-służbistkę, która kazała mi torbę przepakować, bo miałam kilogram za dużo… Na szczęście check-in był OK. (choć czekałam na odprawę 40 minut), bo trafił mi się miły pan :) Do swojej bramki biegłam przerażona, bo byłam spóźniona już o ponad 5 minut, kiedy nagle dowiedziałam się, że mamy opóźnienie… i to ponad dwugodzinne… We Frankfurcie były ponoć nienajlepsze warunki, a poza tym… samolot miał małe problemy techniczne! Średnio się leci z taką świadomością, że jeszcze parę godzin temu coś naprawiano w tym ogromnym metalowym ptaszysku, ale na szczęście dolecieliśmy, a mnie czekało 17 godzin w Niemczech, a nie 19 ;)

- nie spałam tym razem na „mojej” wygodnej czerwonej kanapie, bo walczy się o nią dopiero po 23, a ja zasnęłam już w okolicach 21, z nudów, po przeczytaniu notatek na metodykę ;) Znalazłam taki fajny zakątek nieopodal tarasu widokowego i jak obudziłam się rano, to okazało się, że wiele osób poszło w moje ślady ;) O 5 z groszami spotkałam Maćka z jego kolegą i trójką innych Erazmusów, tak więc ostatnie godziny we Frankfurcie oraz całą trasę do centrum Vigo spędziłam już mniej samotnie

- służbistka niemiecka (jasna cholera z tymi babami!) nie chciała mnie w check-inie przepuścić z tymi nieszczęsnymi woreczkami, w których przewozi się teraz wszelkie substancje płynne, ale z pomocą przyszli mi chłopcy z Białegostoku, którzy takowych nie posiadali, w związku z czym kolega Paweł poszedł do odprawy z workiem pełnym maseczek i babskich perfum ;)

- w Galicji oczywiście przywitał mnie deszcz, no bo przecież inaczej nie byłabym pewna, czy to dobra część półwyspu ;) Rozczuliłam się jednak bardzo, kiedy idąc z przystanku autobusowego do domu, stałam na czerwonym świetle, moknąc (bo wolnej ręki na parasol nie miałam)… Podszedł do mnie jakiś staruszek i powiedział, że chętnie podzieli się ze mną przestrzenią pod swoim parasolem… No czyż nie słodkie? Czar prysł nieco, jak ów dziadziuś zaczął mi coś opowiadać po galicyjsku, ale odpowiadałam mu dzielnie, wyłuskując słowa-klucze z jego przemowy ;) Przeze mnie miłemu panu uciekł autobus, więc jestem mu podwójnie wdzięczna za ten gest dobroci :)

- w domu czekała na mnie Gosia z obiadkiem (naleśniczki:)) i milionem opowieści… Nie byłam Jej oczywiście dłużna i tak paplałyśmy do niemal pierwszej rano… Aż padłam ze zmęczenia…

- pogoda w Galicji ogólnie niezła, jest około 16-17 stopni (przy tej wilgotności nie jest to taki nasz dokładny odpowiednik 17 stopni, no ale jest cieplutko całkiem)… W mieszkanku nie jest już lodowato i śpię w samej tylko piżamie, bez dodatkowych warstw… Ba, powiem więcej! (:P) Nawet bez koca śpię, bo mi za ciepło pod nim i pod śpiworkiem :)

- na koniec dziękuję za wszystkie SMSy! Płakałam przy czytaniu każdego z nich (a było sporo okazji, bo mama nauczyła się korzystać z bramki na gg, wobec czego teraz zasypuje mnie newsami), bo bardzo ciężko mi było wyjeżdżać tym razem… chyba nawet trudniej, niż we wrześniu…

Kocham Was wszystkich bardzo mocno,
Wasza M.

P.S. Moje motylowe obsesje znane są coraz szerszemu gronu ludzi… Od Gosi na Święta dostałam śliczny świecznik z motylkiem :) DZIĘKUJĘ!