04 stycznia 2007

Chińczyczki z Madrytu? N.I.E.!

Jeśli uda mi się w poniedziałek wstać rano na uczelnię, to szczerze sobie pogratuluję… Ostatnimi dniami niemożliwością bowiem wydaje mi się wyjść z łóżka przed 10 :P Dziś było to spowodowane głównie pogodą, bo za oknem typowo galicyjskie widoki – pochmurno, deszczowo i średnio ciepło…

Przedpołudnie spędziłyśmy z Gosią na drobnych zakupach i wieeelkim lenistwie domowym ;) Niemal całe popołudnie za to przyszło nam przesiedzieć… na komisariacie policji! Nie, nie bójcie się, póki co nie zgarnęli nas jeszcze za notoryczne przechodzenie przez jezdnię na czerwonym świetle ;) Starałyśmy się tylko dostać tzw. N.I.E., czyli takie cuś potrzebne do ewentualnej legalnej pracy w Hiszpanii. Jeśli wszystko pójdzie tak, jak powinno, to już w najbliższą środę będziemy szczęśliwymi posiadaczkami takiego cudeńka ;) I oby poszło wszystko dobrze, bo 3 godziny czekania nie powinno przecież pójść na marne!

Prosto z komisariatu pognałyśmy do szkoły językowej na rozmowę o pracę (nauka polskiego, pamiętacie?:)). Babeczka okazała się przemiła i cała ta „entrevista” wydała mi się bardzo sympatyczna (pomimo, że musiałam nagle zacząć mówić po angielsku, co wcale nie było tak proste, jak mogłoby się wydawać). Obawiam się jednak, że z pracy nici, bo Gosia zwyczajnie jest lepsza :P (a kto wie, jakich ludzi ona tam jeszcze ma do dyspozycji?). No, ale poczekajmy na wyniki… Około 12-13 stycznia ma być wszystko jasne. Osobiście, to „i chciałabym i boję się”, jeśli o tę pracę chodzi, więc będę zadowolona z tego, co los da :)

Miałyśmy z Margo początkowo ogromną ochotę na kino (to nieszczęsne „Pachnidło” chcemy w końcu zobaczyć) i tradycyjne czwartkowe Melé, ale jakoś tak koło 22 zupełnie nam się odechciało wychodzić i ostatecznie spędziłyśmy późnowieczorne godziny przed telewizorem, tym razem śmiejąc się i wzruszając przy Epoce Lodowcowej (po hiszp., rzecz jasna).

Na koniec napiszę Wam tylko, że tutaj wciąż na drzewach kwitną sobie kwiatuszki (zrobiłam fotki, więc niedługo cosik zamieszczę), a na klombie pod kafejką internetową pojawiły się ostatnio bratki, więc… hmmm… jest ciekawie ;)

M. (jak Mieszkanka Madrytu)

P.S. Co do Chińczyczek z Madrytu – znów „nasz” pan przyniósł nam dziś bombonę z gazem (ten sam, co uznał, żeśmy z kapciami jak Chinki) i po raz kolejny już wdał się z nami w krótką pogawędkę. Zapytał nas w pewnym momencie, czy jesteśmy z Galicji, a kiedy zaprzeczyłyśmy stwierdził, że musimy być zatem z Madrytu… No i proszę, wyczuwa się, żeśmy nietutejsze, ale biorą nas już za Hiszpanki!!! Nieważne, że jak koleś usłyszał „Polonia”, to w jego oczach wyraźnie widać było pytanie „w której części Hiszpanii jest do cholery Polonia?!?”… Przy następnej butli z gazem zaprosimy go chyba na kawę. Tak za te mieszkanki Madrytu! ;)
P.S.2 Poczta polsko-hiszpańska współpracuje chyba coraz lepiej ;), skoro doszła do mnie dziś kartka od Rodziców, którą wysłali drugiego (!) stycznia. Muchas gracias!