21 stycznia 2007

Zaległości…

Oj, no niestety… Dorobiłam się tu ostatnimi czasy bardzo dużych zaległości… Większość z Was pewnie była z tego powodu zadowolona, bo nie było kolejnych megaporcji tekstu do przetrawiania, ale byli i tacy, co się dopominali nowinek (chwała niech będzie Rodzinie!). I jednych, i drugich informuję, że za kilka chwil poznają streszczenie ostatnich dwóch tygodni życia na Castelao… Będzie pewnie dłuuuuugo, ale wierzę, że dacie radę ;) Pod koniec tygodnia zaś postaram się zamieścić całkiem sporą kolekcję fotek… To tak dla tych, co wolą popatrzeć tylko, niż poczytać :)

- rebajas, czyli przeceny, jakoś nie należą póki co do szczególnie udanych, jeśli o naszą kobiecą trójkę chodzi… Nie za bardzo miałyśmy jak dotąd czas na wypady do sklepów, w związku z czym niewiele nowości w naszych szafach… U Gosi zagościł nowy odcień zieleni, a u mnie dalsza część fuksji ;) Ach! I mam jeszcze cudowne czerwone skarpeto-ocieplacze, które dostałam w prezencie od Basi! Jedyne, czym możemy się z Margo pochwalić, to nowe kolczyki i wisiorki… (policzyłam wczoraj pary kolczyków…32…:)),

- zaczęłam „pracować”! Udzielam aktualnie korepetycji z angielskiego czwórce hiszpańskich dzieciaków (lat 3, 4, i 2x7). Chodzę do nich dwa razy w tygodniu i póki co (po dwóch lekcjach) jestem zdania, że będzie z nimi wesoło i sympatycznie… Płacą BARDZO dobrze (jak długo tu jestem, tak o takiej kwocie za lekcje nie słyszałam), a w dodatku… płacą mi więcej, niż zażądałam! Czy wyobrażacie sobie, jak dziwnie się poczułam, jak po pierwszej lekcji mama dzieciaków powiedziała: „postanowiliśmy jednak płacić Ci więcej” ??? Jak w jakimś nierealnym świecie… No, ale nie narzekam ;)
Byłam też na rozmowie o pracę w sprawie wspominanego podczas mojego pobytu w Polsce kursu języka polskiego. Zaproszono mnie na rozmowę numer 2 (czyli chyba poszło całkiem dobrze), ale z niej… zrezygnowałam. I chwała mi za to, bo mam na miejsce tego kursu moje dzieciaki, które przynoszą dużo lepsze korzyści materialne ;), a poza tym, czuję się pewniejsza i łatwiej mi, jeśli o nauczanie ang. chodzi,

- udało mi się wreszcie ujrzeć słynne galicyjskie koniki… Fajne uczucie całkiem, jechać autobusem na uczelnię (tudzież z uczelni) i widzieć za oknem końskie stado… Czasami naprawdę mam wrażenie, że tutaj jest inny świat…

- wszyscy piszecie mi, żebym z imprezami nie przesadzała… Czuję się zatem w obowiązku poinformować Was, że ostatnimi czasy nie imprezujemy wcale dużo! Po imprezie sylwestrowej cisza była aż do 13 stycznia! Dopiero w tym tygodniu nieco odżyłyśmy (choć trudno znowu wrócić do tego nocnego trybu życia), idąc na fiestę w środę [tańczyłam sobie z Brazylijczykiem, hehe], czwartek i sobotę. Nareszcie ujrzałam znów me kochane Quomo, ale… troszkę się rozczarowałam, bo znajomych twarzy nie spotkałam niestety zbyt wiele…:(

- na uczelni same dziwy, bo… co rusz, to odwołują mi kolejne egzaminy! Nie dalej, jak pod koniec ubiegłego tygodnia okazało się, że będę mieć tylko JEDEN, tak więc ze szczęścia aż nie wiem, jak mam to skomentować… Gosia podobnie, ma tylko dwa… Tylko Basia jest w nieco mniej komfortowej sytuacji – coś koło sześciu…:(
Nareszcie będę mieć więc czas na trochę zakupów, dalsze eksploracje Vigo i – kto wie – może okolic?
Wszystkim Wam, moi kochani, życzę powodzenia na kolosach, zaliczeniach, egzaminach i całej tej reszcie… Wiem, że Wam ciężko, ale wiem też, że dacie sobie radę. Już zaciskam mocno kciuki!

- mamy z Gosią na liście swych sukcesów i osiągnięć uczelnianych także pewną sporawą w rozmiarach wpadkę, jaką jest nasz ukochany przedmiot – tłumaczenie audiowizualne. Co rusz, oddają nam jakąś pracę, komentując, że „praca bardzo dobra, generalnie bez większych błędów i problemów”, ale oceniają nas na 6 (po polsku brzmi fajnie, ale 6/10 to nasz dostateczny, niestety)… Nie kumamy trochę systemu, ale cóż robić? Gdy pytamy, czy można by coś poprawić, to „nie ma potrzeby, praca jest naprawdę dobra”…:/

- znów zostałam uznana za Hiszpankę, tym razem przez… Meksykanina! Uważam, że biorąc pod uwagę jego pochodzenie (w końcu zna się chłopak na hiszpańskim), mogę czuć się dumna z siebie ;)

- w sobotę zmieniłam nieco swój image… Gosia została nadwornym fryzjerem, a ja nareszcie mam jakiś ludzki kolor włosów (głęboki mahoń się zwie :))… Do tego, zaryzykowałam i oddałam się w gosine dłonie wyposażone w nożyczki… zmodyfikowała nieco mą grzywę. Uważam, że efekt jest bardzo bardzo fajny! :)

- no i cóż by tu jeszcze, z tych ważniejszych? Zostawiłam na koniec najsmutniejszą dla nas wiadomość, jaką jest… pierwsze pożegnanie wśród ludzi Erasmus… W czwartek przyszło nam wyściskać po raz ostatni trójkę przekochanych Francuzów – Flore, Melanie i Guillaume’a. Polały się łzy, humory mieliśmy wisielcze i… choć póki co jeszcze nie do końca dociera do nas ich wyjazd – będzie nam ich strasznie brakowało! NIENAWIDZĘ pożegnań…
Jedynym pocieszeniem dla mnie jest fakt, że nawiązałyśmy ostatnimi czasy dobre relacje z innymi Francuzkami, te na szczęście zostają na drugi semestr, więc… tragicznie nie jest. Ale, mimo wszystko, Erasmus jest fajny do momentu, gdy przychodzi się żegnać… W większości przypadków na zawsze… :(

- mam nadzieję, że silne wiatry, występujące ostatnio w Polsce (i Europie), nie wyrządziły nikomu z Was ani Waszych bliskich żadnych szkód. U nas tutaj cisza, zero najmniejszych podmuchów… Widać Gordon przepędził konkurencję ;)

Całuję Was wszystkich bardzo mocno i tęsknię mocniej jeszcze,

M.

P.S. Dla tych, którym łacina nieobca – zdaniem miesiąca jest:

MIRELLA EST PULCHRA PULCHRA PULCHRA (tudzież BELLA BELLA BELLA)

P.S.2 Pytanie za sto punktów – co to jest cibora? :)

1 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

niestety tak jest, po Erasmusie zostaja szalone wspomnienia, kontakty duzo rzadziej, przyjaciele: moze 1-2. Nie ludz sie. Ten film Auberge Espanol niestety, choc naiwny, nie jest daleki prawdy. Baw sie dobrze, warto. Pozdrawiam - ania (niewyleczony od 3 lat erasmus hihi)

24 stycznia, 2007  

Prześlij komentarz

<< Home