25 października 2006

Znów widzę świat w różowych barwach

Chyba się udało! Mój plan na ten semestr jest chyba nareszcie gotowy! O ile oczywiście do przyszłego tygodnia nic mi już nie odbije… Dziś poszłam pierwszy raz (cóż z tego, że rok akademicki trwa już 1,5 miesiąca? Erasmusi mają swoje prawa ;)) na zajęcia z literatury i kina na anglistyce (nikt się nie zdziwi jak powiem, że są one prowadzone po hiszpańsku, prawda?:)) i chyba będzie to kolejny strzał w dziesiątkę, jeśli o wybór przedmiotów chodzi [mogłam się na te zajęcia zdecydować dopiero teraz, ponieważ zrezygnowałam z gramatyki historycznej, którą będę robić w przyszłym semestrze, a która odbywała się w tych samych godzinach]. Hispaniści z mojej grupy prawdopodobnie będą kojarzyć gościnny wykład profesorki z Vigo, na którym analizowaliśmy m.in. opowiadanie o starym domu, w którym mieszkała pewna rodzina i takie drugie o morderstwie, czy samobójstwie… Nie będę tu szczegółowo pisać, o co chodziło w każdym z tekstów, bo zajęłoby to sporo miejsca, ale jedno mogę powiedzieć – te zajęcia wywarły na mnie wtedy ogromne wrażenie, bo sens tych opowiadań wyłapaliśmy dopiero po dość długim wspólnym kombinowaniu. Na literaturze i kinie jest teraz podobnie. Burza mózgów, kobieta chodzi po całej sali i swoimi pytaniami po prostu zmusza mózgownicę do pracowania na najwyższych obrotach („głowa służy do myślenia, a nie noszenia na niej kapelusza” – słowa samej wykładowczyni:)). Nikt nie widzi najmniejszego problemu w tym, że zaczęłam chodzić na te zajęcia tak późno. Zostałam miło przywitana, zapewniona, że w razie potrzeby wszyscy chętnie mi pomogą i… do roboty :) Zajęcia może niekoniecznie dadzą mi cokolwiek, jeśli o nadrabianie różnic programowych chodzi, no ale chciałabym też mieć coś z życia i zrobić tu coś, co sprawi mi przyjemność. No i mam. A wszystko dzięki Gosi, która chodzi na te zajęcia razem ze mną. To właśnie Gosia sobie przypomniała, że te zajęcia pokrywały nam się dotychczas z gramatyką historyczną. Dzięki :* :)

Spytacie pewnie, dlaczego widzę świat w różowych barwach? Raz, że znalazłam ciekawe zajęcia, dwa, że plan już chyba serio gotowy, a trzy… kochany pan Antonio naprawił mi światło w pokoju i znów widzę wieczorami me różowe ściany, a nie tylko ciemność :) A do tego można się już normalnie kąpać, bo zostały nam odetkane te zapchane rury… Żyć, nie umierać :)

M.

P.S. Jest coś, co sprawia, że czuję się w tym kraju komfortowo – jak się przedstawiam, nikt nie robi głupiej miny słysząc, że jestem Mirella :) Chwała za to Hiszpan(k)om i Włochom! :)

1 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

czesc mirellciu!! to ja z zasypanej sniegiem skandynawii!! tak fajnie czytac twoje listy tu...tyle sie dzieje.... i w ogole masz taki plan fajny...duzo tego troche ale chyba o to chodzi w sumie tez:)
trzymam kciuki zeby wiecej tez spotkan milych z milymi ludzimi plci przeciwnej sie nadarzalo:))
buziakii sle i w ogole usciski tez!!

03 listopada, 2006  

Prześlij komentarz

<< Home