02 lipca 2007

Ostatni post?

Mam dziś nastrój niemal idealny na napisanie ostatniego erasmusowskiego posta… I nie wiem wcale, czy napiszę tu już wszystko, co chciałabym napisać, czy zdążę, czy nie zapomnę, czy nie stracę ochoty… Wszystko jedno – spróbuję…

Czy żałuję? - Na pewno nie!!! Ten wyjazd to była chyba jedna z najlepszych rzeczy, jakie mogły mi się w życiu przytrafić (choć mam ogromną nadzieję, że jeszcze choć kilka razy będzie mi dane coś takiego w ciągu swojego żywota powiedzieć). Śmiać mi się chce, jak czytam teraz swe pierwsze posty na tym blogu „ja już nie chcę, ja nie pojadę, chcę zostać w Polsce!”… Tylko ten, co przeżył kilka miesięcy na wymianie typu Sokrates/Erasmus wie, co mam tak naprawdę na myśli… Bo niewykonalne chyba oddać czy to słowem, czy obrazem, czy dźwiękiem nawet to wszystko, czego się w ten sposób doświadcza…

Czy się zmieniłam? - I tak, i nie… Wydoroślałam, przekonałam się, że potrafię, że dam radę, że jak muszę, to się da… Poznałam swą wartość – może niewielką, ale jednak, JAKĄŚ, a to jak dla mnie już i tak dużo… Poznałam dziesiątki ludzi, z której to ekipy z jakąś częścią nigdy nie chciałabym tracić kontaktu… Podszlifowałam język (choć wcale jeszcze dobrze go nie znam!). Stałam się nieco pewniejsza, nieco bardziej zdecydowana (i bardziej uparta:P), zaczęłam starać się osiągać to, na czym mi zależy, a nie poddawać się od razu-jak to miałam w zwyczaju… I nauczyłam się bawić i tańcować… I przytyłam… ;)
Z drugiej strony, nadal jestem tą samą Mirellą, która dużo płacze, dużo się wzrusza, którą zranić niesamowicie łatwo… Która ma huśtawki nastrojów, jest wredna, wymagająca, lubi rządzić ludźmi, ale też lubi im pomagać… Która lubi i nienawidzi ranić… Wciąż jeszcze czasem nie potrafię obronić swego zdania, choćbym go była nie wiem jak pewna… Nadal jestem czasem nieśmiała, choć widać to chyba jeszcze mniej niż kiedyś… Nadal też masochistyczna i sinusoidalna…:) I nadal gadam jak najęta, niezależnie w sumie od tego, jakim językiem się posługuję ;)
Chciałabym znaleźć jakiś złoty środek… Pozostać osobą, którą byłam przez tyle lat, ale jednak zachować też coś z osoby, którą stałam się tutaj, i którą w zasadzie nawet polubiłam…

Czy chcę wracać? - zaboli niektórych – ale i tak, i… NIE! Wiem, że mam do kogo wracać, to z całą pewnością… Ostatnimi dniami jednak, przechadzając się dobrze mi już znanymi zakątkami Vigo, pomyślałam sobie, że na jakiś czas mogłoby to jeszcze być moje miasto… Bo nawet je polubiłam, nawet z tymi jego deszczami, wilgotnością, mgłami, wrzeszczącymi mewami, itd… Życie tutaj jest zupełnie inne (i bynajmniej nie mam na myśli tylko życia a’la student z wymiany), i ta inność w zasadzie w jakimś stopniu mi się podoba i mnie pociąga…
Wrócę jednak, przynajmniej na razie… Bo chwilowo jestem jeszcze na tym etapie życia, kiedy to chcę choć troszkę być jeszcze zależną od ludzi, których kocham…


Spędziłam już 10 miesięcy w zielonej Galicji, w miejscu zwanym Vigo… I choć zostanę tu jeszcze prawie miesiąc, czuję się już nieobecna… Pożegnałam już niemal wszystkich najbliższych mi stąd ludzi… Niedługo przyjdzie pożegnać i miejsca…

Czas zamknąć ten rozdział mojego życia i otworzyć kolejny… Nie lubię nieznanego… Ale wiem już też, że nieznane nie zawsze znaczy gorsze…
Chciałabym, żeby moja pamięć działała lepiej, niż działa… Żebym nie zapomniała zbyt szybko wielu z tutejszych przeżyć, z chwil radosnych i niesamowicie smutnych… Na szczęście, pozostają zdjęcia… I ludzie, którzy – mam nadzieję – nie zapomną… I mi przypomną :)

Dwa buziaki w policzek! Tak po hiszpańsku, po raz ostatni…

Solenizantka dziś, M.