25 kwietnia 2007

Samowystarczalność górą!


Przeczytałam wczoraj w brytyjskiej (!) gazecie cudowny i długaśny artykuł o genie odpowiedzialnym za nadwagę i tendencje do tycia. Nareszcie zrozumiałam egzystencję wszystkich moich zwałków i oponek :P
Człowiekowi od razu lżej robi się na duszy, gdy ma nagle świadomość, że to nie brak ruchu, niezdrowy tryb życia, tony słodyczy i wpieprzanie ile wlezie o każdej porze dnia i nocy, tylko ZŁY, NIEDOBRY i PASKUDNY gen :) No jak nic, że wina leży najzwyczajniej w świecie po stronie rodziców (jak zwykle zresztą :P)…

W chwilę po przeczytaniu wspomnianego artykułu, wzrok mój padł na niewielkich rozmiarów nagłówek pokroju: „Naukowcy twierdzą, że w ciągu kilku/kilkunastu najbliższych lat kobiety będą w stanie produkować własną spermę.” HA! Będziemy samowystarczalne!
Nareszcie odnalazłam swoje światełko w tunelu… Jeśli nie umrę do tego czasu (kiedy to mój organizm nauczy się produkować swoje własne armie plemników), to jednak mam jakąś maleńką szansę zostać mamą :)

Całuję,

Reporterka M. jak Mama (przyszła, rzecz jasna :P)

24 kwietnia 2007

I znowu Quomo, tak w ramach streszczenia soboty :)



Facecik i laseczka, co to ich na zdjeciu mamy, to a) pani ´fotograf´ z Quomo i b) nie mam pojecia co za koles :P

22 kwietnia 2007

Rozdwojenie jaźni, jajko i bita śmietana (21.04.2007)

Wstałam dziś z łóżka, pomaszerowałam do kuchni i… stanęłam w drzwiach jak wryta. Teoretycznie byłam przekonana, że jestem jeszcze w przedpokoju, ale oczom mym ukazałam się ja sama, siedząca przy stole i pałaszująca śniadanie wraz z Basią! „Jezu, zwariowałam!”, było moją pierwszą myślą…
Dopiero po kilkunastu sekundach dotarło do mnie, że na moim stałym miejscu przy stole siedziała Weronika (też brunetka, choć ładniejsza :P), ubrana w piżamę… IDENTYCZNĄ jak moja :)
Dobrze jest, rozdwojenia jaźni jeszcze nie mam :)

Popołudnie leniwo – zakupowe (ilość kupionych ciuchów: 0!, bo Hiszpańska moda jednak czasami mnie przytłacza – albo fasonami i krojem, albo cenami…).

Nocą juerga z Margo i Miguelem – piliśmy chupitos (takie odpowiedniki naszych kieliszków do wódki more less)… Tym razem jednak nietypowe chupitos (a raczej – typowe dla Hiszpanii czy Galicji, ale nietypowe dla nas :)).
Słodkie chupito z bitą śmietaną, czekoladą, migdałami i cynamonem (w dodatku jadalny kieliszek, z wafla i czekolady…) to jeszcze nic! Wszystko zostało pobite chupito z… JAJKIEM! Dostajesz „kielonka”, a do tego jajko na twardo :P Cudowny wynalazek :) [Zgadnijcie tylko, co Hiszpanie – brudasy robią ze skorupkami z tych jajek?]

Po tym całym alkoholowo-kulinarnym galimatiasie, czas na QUOMO :D Jako, że mam tam już teraz znajomości… ;) (NARESZCIE!) Zabawa do białego rana – powrót koło 6 :)
Są takie chwile, kiedy kocham życie :)

M.

P.S. Spotkałyśmy w centrum chyba z 6 osób z zajęć z tłumaczenia (tych od prezentacji piątkowej). Nie mam pojęcia, jak mają na imię… oni też nie znają mojego… Ale witaliśmy się, jak starzy dobrzy znajomi… Life’s fun! :)

Prezentacja day… (20.04.2007)

Po 2,5h spania przyszło mi zwlec cielsko z łóżka i pójść na uczelnię, bo czekała nas z Gosią prezentacja na zajęciach… W głowie trochę jeszcze szumiało (%), byłam zmęczona i niewyspana, ale przynajmniej pomogło mi to w walce ze stresem – byłam dość spokojna i opanowana, przynajmniej jak na siebie w momentach publicznych wystąpień.

Temat niezwykle interesujący i zabawny – system szkolnictwa i edukacji w Hiszpanii :] I teraz zrób to, człowieku, w sposób ciekawy… Na całe szczęście, miałyśmy z Margo kilka cudownych olśnień podczas przygotowywania się do naszego „występu”, w związku z czym zostałyśmy nagrodzone brawami (brzmiały szczerze :)).

Największy szok czekał nas po zajęciach – podeszło do nas co najmniej 5 mniejszych i większych grupek Hiszpanów, celem… GRATULACJI!!! Gratulowali prezentację samą w sobie, ale głównie chwalili… nasz HISZPAŃSKI!!! Było nam bardzo miło, zwłaszcza gdy co chwilę podchodziły kolejne i kolejne osoby…
Dopiero w drodze do domu zdałyśmy sobie sprawę z tego, że byłyśmy pierwszymi Erazmusami, którzy „odważyli się” prezentować swój temat po hiszpańsku – cała reszta wybrała angielski…
No cóż… ma się ten talent do języków ;)

Wieczór milutki – odwiedziła nas koleżanka Basi, Weronika. Ja, jak zwykle, zagadałam dziewczynę niemalże na śmierć :) Ale próbę przeżyła – swój człowiek ;)

Późnym wieczorem i nocą – BURZA!!! Cudownie, kocham burze :) Tylko grzmotów nie było :(

Pozdrawiam bardzo słonecznie i LETNIO,

M.

P.S. Zamieszczam jeden, szczególnie istotny obrazek spośród wykorzystanych w naszej prezentacji… Może pozwoli Wam zrozumieć, czemu było „zabawnie” ;)

Studentki hiszpańskie w mundurkach:


Pracujemy nad znajomościami (19.04.2007)

Dzień sam w sobie mało ciekawy… Miałam trochę doła z powodu dziur, które mi pozostały na twarzy po tej mojej nieszczęsnej ospie…:( Ale nic to, wrócę do domu, to zadzwonię do Mango Gdynia po krem ze śluzu ślimaka :P Może pomoże? ;)

Noc spędzona z Basią poza domem. Ci, co mają niezłą pamięć, będą wiedzieli, że jak ja & Basia, to na 100% jakaś przygoda. Nie rozczarują się :)

Melé było jakieś takie do kitu – nie umiałam się tam odnaleźć. Poza tym, miałam ochotę tańczyć. A jak tańczyć, to tylko.. Quomo (brawo! Stali czytelnicy bez problemu zdaliby test z wiedzy o moim pobycie w Hiszpanii :)).

Poszłam najpierw sama – padłam z wrażenia! Przy barze jakieś 3 osoby, a poza tym pusto!!! Zrobiłyśmy z Basią spacerek po całej okolicy – WSZYSTKIE dyskoteki były PUSTE (byli tylko barmani i, ewentualnie, ochroniarze)… Cholera, ja wiem, że to czwartek, i że nigdy nie ma w tygodniu za dużo ludzi, ale takich pustek to ja jeszcze nie widziałam… Postanowiłyśmy zatem poszaleć we dwie na parkiecie naszego kochanego miejsca imprezowego. A co?!? :)

3 osoby, o których wspomniałam, zdążyły się ulotnić, zanim przyszłyśmy. Skład obecnych w lokalu był więc następujący: my dwie, barman (w weekendy ochroniarz :P) i DJ… I kto wie, jak potoczyłoby się to wszystko, gdyby nie fakt, że Basia rozlała pół mojego drinka…?

Przemiły barman, po namowie Basieńki, nalał mi drugiego drinka, tak w ramach nagrody pocieszenia… Zaczęliśmy rozmawiać, nalano drinka i dla Basi… I tak się zaczęło…

Podsumowując wieczór (bo pisać by można duuuużo, ale jak zwykle nie dam rady oddać klimatu… Podsumowanie zaś będzie trochę w stylu Bridget Jones, bo ostatnio czytam…):

Ilość zapłaconych drinków:1
Ilość drinków wypitych: 5 (plus 5 Basi, przy czym ona nie zapłaciła za ani jednego :P)
Ilość poznanych ludzi: 4 (barman, DJ, młodziutki przystojny ochroniarz :D i jego kolega)
Ilość godzin przetańczonych: góra 30 minut
Ilość godzin przegadanych: około 3,5

Gadało się super… Quomo było tylko nasze, od godziny 4.30 do 6 było już nawet zamknięte, a światła zgaszone… Basia podejrzewała, że chciano nas upić, ale ja byłam nieco odmiennego zdania. Poza tym, nawet jeśli, to nie do końca im się udało, bo przecież jesteśmy Polkami, a ta narodowość zobowiązuje :P (choć, nie powiem, po powrocie do domu byłyśmy BARDZO w humorze :P). Na sam koniec zaś odwieziono nas nawet do domu :)

UWIELBIAM takie „przygody”… I fajnie, że w końcu, po jakichś 7 miesiącach chodzenia do Quomo, mamy tam jakieś znajomości :) Zawsze to milej chodzić do knajpy, w której witają Cię z uśmiechem (tudzież dwoma pocałunkami w policzek:P)…
Chyba częściej będziemy rozlewać drinki w lokalach ;)

Całuję, nieco na procentach,

M.

P.S. A miałam wrócić wcześnie do domu, bo mam o 14 prezentację na uczelni…

Sukces, sukces, sukces! (18.04.2007)

Po kilku ładnych tygodniach załamania nerwowego związanego z lekcjami u moich „aniołów”, po dwóch nieudanych próbach zrezygnowania z uczenia tych małych diablątek, udało mi się nareszcie przeprowadzić ciekawe dla dzieciaków zajęcia! Czuję się fantastycznie… Szkoda tylko, że DOPIERO TERAZ wpadłam na zastosowanie ulubionej zabawy moich uczniów z Polski ;)

Widocznie dzieci na całym świecie rzeczywiście są podobne do siebie… :)

Ciekawe tylko, jak długo uda mi się utrzymać takie zainteresowanie angielskim… Byle do czerwca…;)

M.

19 kwietnia 2007

Listy!!! :) [17.04.2007]

Ostatnimi czasy nie działo się nic ciekawego: niedziela minęła leniwo-pracowicie (o ile istnieje takie połączenie :)), poniedziałek zaś upłynął pod hasłem małego stresu, bo był to mój pierwszy poospowy dzień na uczelni, na korepetycjach, itd… Jakoś się jednak udało i przeżyłam bez szwanku (przynajmniej fizycznego, bo psychicznie to po moich lekcjach u dzieci bywa już teraz, niestety, różnie…).

Wtorki to zawsze fatalne dni, jeśli o uczelnię chodzi, bo 7 godzin zajęć (w dodatku NUDNYCH zajęć) daje się człowiekowi we znaki… Dziś jednak było całkiem sympatycznie, bo po wszystkich wykładach czekała mnie przyjemna wirtualna pogawędka z mamą i moimi kochanymi dziewczynami :)

W domu czekała mnie zaś przemiła niespodzianka: dostałam dwa listy!!! Uwielbiam otrzymywać przesyłki wszelkiego rodzaju, więc te dwie zaadresowane do mnie koperty automatycznie poprawiły mi humor w stopniu ZNACZNYM. Dziękuję! :):):)

No, to tyle by było… Zamieściłam ostatnio mnóstwo nowych zdjęć, niedługo dorzucę do nich jeszcze kilka fotek z sobotniej wycieczki :)

Całuję, ściskam i wyczekuję lipca (zainteresowani wiedzą, dlaczego),

M.

Fotek kilka z A Guardy i okolic :)












Glownie widoczki i zaospiona Mirella w tle :)

17 kwietnia 2007

Sevilla w drodze powrotnej

Kapliczka SAN LEANDRO w Sevilli (mamy teraz z Margo obsesję)
Widoczek z Giraldy
Widoczek z Giraldy na Plaza de Toros
Sexy Gosia na Plaza de España
Mirella (z daleka, bo z ospą!) na mostku
Ja, Giralda i moje strupy na twarzy :)
Margo, w tle Giralda
Zdjęcie artystyczne w wykonaniu Margo :)

Granada... ale troche malo po kolei...

Pasos - procesje na Semana Santa
Alhambra
Alhambra
Widok na Granadę z Alhambry
Gosia w „ósmym cudzie świata”
Margo i jej nowopoznani argentyńscy znajomi :)
Generalife (tzw. dżeneralajf) ;)
Ruszone, ale musiałam zamieścić :) – Ja i Rocío w typowym stroju „żałobnicy”
Jedno z nielicznych zdjęć, na których jestem – przed obiadem u Leandro
Gosia i Leo prezentują pyszny obiadek
Jak widać, Estrella nie tylko w wydaniu galicyjskim ;) Na zdjęciu: Jelly, Simone i Leandro
Arabski bazarek – bardzo urokliwe miejsca, zwłaszcza jeśli sprzedawcy mówią płynnie po polsku :)
Szpital (no comments)
Szpital 2
Widoczek na Alhambrę
Ach, te andaluzyjskie klimaty…
Granada w swej okazałości
Nie pamiętam już, co to, ale śliczne :)
Klimatyczna uliczka
Pasos
Pasos

Nieco z Sevilli


Gosia pozdrawia z Sevilli

Plaza de España („nieco” inna niż ta w Vigo)

Słynne białe gołąbki (a nie tylko UNA paloma blanca…)
Mapka naszych stron
Hmmm… wspomnienia z murallas w Lugo…

Cuda Alcazaru
Cuda Alcazaru Cuda Alcazaru
Kawalek raju... :)
Jak widać, „ciutek” padało…
Jak widać, „ciutek” padało…


… co zaowocowało nieplanowaną zmianą obuwia…
Lansujemy nową modę: KLAPECZKI plus kolorowe (najlepiej grube) skarpetki :)

Katedra i Giralda (w tle SŁOŃCE!!!)

Sevilla przygotowana do obchodów Semana Santa :)