27 września 2007

Fotolog again :)















Podobno lepsze kilka fotek niz dziesiatki slow... Dlatego zamieszczam :) Wiele, niewiele, nie wiem sama... Tak znowu duzo tych fotek nie pstrykalam, wiec nie mam tez jakiegos niezwykle wielkiego wyboru... Pieknie tu, ale nie jestem szczegolna zwolenniczka robienia zdjec bez ludzi... Poza tym, bez sloneczka (a ono tylko czasem pokazuje swe oblicze), to tak jakos mniej ladnie...


M.

24 września 2007

Dublin...

No i jestem w Dublinie! :)
Podroz minela sympatycznie, mimo godzinnego ponad opoznienia... Poznalam dwie mile panie (jedna z kilkuletnim synkiem), wiec mialam z kim pogadac :) Bylam przy tym niezwykle pomocna (i skromna jak zwykle:P), co niestety przyplacilam spora dziura w zewnetrznej stronie dloni (powoli sie juz goi...).
Poki co nie widzialam jeszcze zbyt wiele z samego Dublina, glownie bowiem siedze w domu z Darragh i nadrabiamy stracone miesiace :) Tyle po angielsku to ja juz dawno nie mowilam... Mimo wszystko, pare razy przejechalam juz przez centrum, mam za soba kilka spacerow i musze przyznac, ze ladnie tu :)
Od jutra (oby nie padalo... poki co pogoda jest b.ladna) planuje zwiedzanie z mapa w reku, to moze i jakies fotki porobie...
Poznalam juz rodzicow, bylo b.milo i mam nadzieje, ze polubili mnie choc troche. Bracia Darragh sa niesamowici... Nigdy w zyciu nie spodziewalabym sie pytania typu 'Co sadzisz o pojawieniu sie w przyszlosci Euro w Polsce?' ze strony trzynastolatka! :)
Przyjaciele... hmmm.. roznie bywa... Z domownikami dogaduje sie srednio, dziala to glownie na zasadzie uprzejmej goscinnosci i tolerancji. Polubilam za to pozostalych znajomych, ktorych dotychczas udalo mi sie poznac i jestem naprawde mile zaskoczona ich podejsciem do mnie. Jak to wsrod przyjaciol, maja wiele tematow, ktorych nie rozumiem, ale niemal zawsze znajdzie sie ktos, kto stara mi sie choc w przyblizeniu nakreslic sytuacje...:)
Wczoraj Darragh zaplanowal cudowna wycieczke... Z niej tez zamieszczam kilka fotek... Bardzo mi sie podobalo to niedzielne popoludnie... Milion mijanych Polakow... I czy moze byc cos lepszego na zakonczenie dnia, jak Fish&Chips, jeszcze w dodatku z sosem curry? ;)
Moglabym tu wiele napisac, moglabym tez postarac sie o ten typowy dla mnie sarkastyczno-ironiczny styl... ale nie za wiele mam na to czasu, wiec pisze tu tylko tak w skrocie najwazniejsze newsy, zeby nie bylo marudzenia, ze o Was zapomnialam ;) Jak tylko znajde wolna chwile, postaram sie napisac cos ciekawego :)
Caluje!
M.
HOWTH:

Jak dotad jedyne wspolne zdjecie... I nie jakos szczegolnie udane... ;)


Port, stateczki i te inne specjalnie dla Madzi :)





Mirella w pociagu ;)

Tego pana chyba przedstawiac nie musze?:)

19 września 2007

Zanim do Irlandii wylecę...

Kochani!
Trzymajcie kciuki, by nie dopadły mnie (tfu!) kolejne choroby zakaźne, niezakaźne, wszelkie złamania, zwichnięcia, skręcenia, oparzenia i wszystko inne, co tylko mnie na wyjeździe przytrafić by się mogło :)
Nie zapominajcie o mnie, bo tym razem wrócę dużo szybciej, niż po ostatnich mych podróżach ;)
Postaram się tu czasem coś skrobnąć, celem sprytnego uniknięcia pisania do Was maili :P, więc co parę dni zajrzyjcie...
SMSy można do mnie pisać ZA DARMO na numer 505 795 690 ze strony następującej http://sms.orange.pl/ tudzież (dla tych, co korzystają), z pomocą naszego nieocenionego GG (nie mylić, proszę, z punktem G!) :)
Kocham, całuję i już tęsknię za Wami. Bądźcie ze mną codziennie myślami... Dalej już nie rymuję, tylko może w końcu się spakuję ;)
M.

03 września 2007

The gift (from God?) ;)

Część już wie, część jeszcze nie – zachorowałam ostatnimi czasy na MONONUKLEOZĘ, tzw. chorobę pocałunków. Skąd się toto przyplątało – nie wie nikt. Czemu mam tak nietypowe objawy – oczywiście, także nikt nie ma zdania... Szczęście w nieszczęściu, że – jak mówi Darragh – stopień śmiertelności jest niski, a śledziona jeszcze mi nie pękła i chyba takich zamiarów nie ma...

Z dnia na dzień nowe niespodzianki – a to gorączka, a to uniemożliwiający przełykanie gigantyczny ból gardła, a to zatkany nos... Od przedwczoraj urocza, dziwnie przypominająca mi niedawno przebytą ospę, wysypka... Znów jestem różowiutko-czerwona na calutkim ciele, tym razem oszczędzono mi jednak głowy i łydek.

Marny mój los, bo już pojutrze miałam wylecieć sobie spokojnie (tzn. w wielkim stresie, no ale...) do Dublina, coby tam się z mym Wiewiórem spotkać... Mononukleoza znacznie pokrzyżowała plany – lot musiałam przełożyć. Moja i lekarzy teraz w tym głowa, bym w ciągu najbliższych dwóch tygodni wyzdrowiała...
A żeby było mi łatwiej, otrzymałam dziś na ozdrowienie „bukiecik” z importu ;) Irlandzki taki :) A co? :)



W tle "salka" szpitalna i część zaledwie mych leków

Czyż nie piękny?

THANK YOU DARLING, THE BEST SURPRISE EVER!!!!!!