…czyli wspinaczki, kajaki, tajemnicze liściki, lovelampki i takie tam…
Połowa maja już za nami, a na moim blogu ogromne zaległości… Niewielu co prawda dopomina się uzupełniania, ale jako, że kilka takich jednostek jest – postaram się co nieco zaległości swoje nadrobić (post pewnie będzie dość długi…).
Tak generalnie rzecz ujmując, wydarzyło się tylko kilka spraw na tyle istotnych, by warto było o nich tu wspominać. Na uczelni raczej wszystko OK., zbliża się sesja i moc egzaminów, ale póki co nie myślę o tym – może znów uda się wyłgać z połowy, jak po pierwszym semestrze? :) Nieuchronnie zbliża się też już czerwiec, czyli okres wielkich i płaczliwych pożegnań, ale o tym też póki co staram się nie myśleć za wiele… Moje ostatnie dni płyną pod hasłem CARPE DIEM i niech tak chwilowo pozostanie…
Jak już niektórzy wiedzą (postaram się uzupełnić wszelkie zaległości more less chronologicznie), pewna czwartkowa noc (26.04 dokładnie) zmieniła nieco wygląd mojego tutejszego erazmusowskiego życia… Tradycyjnie, jak to w tych kwestiach bywa, jak się dotąd mną nikt nie interesował, tak jednej nocy stanęłam nagle przed dylematem potrójnym… Tańce w czwórkę są może i przyjemne, ale nie dla takiego spokojnego i wstydliwego dziewczęcia jak ja! ;) Szybka selekcja i tak oto w życiu moim pojawił się Irlandczyk Darragh…
Lovelampki zostały zapalone, potem chwilowo przygasły, teraz od nowa buchnęły całkiem sporym i żywym płomieniem… Jeśli ktoś ma ochotę mnie zapytać, czy związek na cztery tygodnie (D. wyjeżdża z końcem maja) ma jakikolwiek sens – odpowiadam szczerze i zgodnie z własnym sumieniem, że nie ma… Dlatego nie staramy się tego, co między nami, nazywać związkiem… Przygoda Erasmus… Choć to miano chyba nie jest najtrafniejsze…
Zwał jak zwał, jestem póki co szczęśliwa i nieszczęśliwa jednocześnie (nieszczęśliwa z powodu zbliżającego się końca maja) i – tego stara się nauczyć mnie Darragh – próbuję nie myśleć za wiele o przyszłości :)
Niech nie zmylą Was kozaki – zdjęcia zrobione zostało tydzień temu, na partyjce bilarda w domu Darragh i Jego anglojęzycznych współlokatorów :)
28 kwietnia spędziliśmy całą ogromniastą międzynarodową ekipą (5 czy 6 autokarów) w Portugalii, w Porto. Pogoda przecudna, widoki i miasto urokliwe jak najbardziej… Coby szczęścia stało się zadość, zabrano nas do winiarni, była degustacja pysznych portugalskich trunków… Ech… Miło się wspomina :) Na pamiątkę wrzucam kilka fotek :)
Widoczek
The same, ale z bliska :)
Stateczki…
Placyk
Trzy gracje degustujące portugalskie trunki
Od razu widać, że Portugalia :)
Wspominałam coś o naszej małej obsesji Leandrowej?
Dziewczynki pozują przy moście…
… mam swoją „pozę” i ja! :)
1. maja udałam się wraz z Basią, jej znajomymi i Włoszką Irene na małą objazdówkę po Galicji… Tym razem, niestety, pogoda nie dopisała absolutnie, jednak nie popsuło nam to wcale zabawy… Wróciłyśmy mokre, ale jak najbardziej zadowolone, z głowami pełnymi nowoodkrytych miejsc, cudownych widoków i niesamowitych opowieści ze strony Angeles, która całą tę wycieczkę zorganizowała…
Widoczek (jak widać, pogoda taka sobie…)
Kościółek obłożony muszlami
Typowy pomnik a’la Galicja
5 maj – urodziny (nie powiem które, bo się nie powinno publicznie o takich rzeczach wspominać:)) naszej koleżanki Asi. Było bardzo, bardzo miło i ogromnie dziękujemy za zaproszenie na imprezkę!
Trzy odstrzelone polskie kobiety :)
Grupowo (choć to nie wszyscy goście)
Poczwórny buziak (taki przynajmniej był plan…)
Wydarzenie tego dnia – zostanie też chyba wydarzeniem miesiąca, jeśli nie całego wyjazdu (tu wklejam kawałek starego maila, niektórzy mogą więc już pominąć ten fragment):
Otóż wyobraźcie sobie, że znalazłam na podłodze przy drzwiach jakąś małą karteczkę. Zupełnie bez zainteresowania odłożyłam ją na stół kuchenny, byłam bowiem przekonana, że któraś z dziewczyn ją przypadkiem upuściła. W jakieś 8 godzin później, zaciekawiona Basia zaczęła dokładniej przyglądać się temu świstkowi. Oto, co przeczytała (w tłumaczeniu more less, bo nie pamiętam dokładnie):
Hej, jesteśmy studentami z Vigo, Waszymi sąsiadami z bloku naprzeciwko. Bardzo chcielibyśmy Was poznać, więc jeśli miałybyście ochotę się z nami kiedyś spotkać, nasz numer telefonu to… XXX XXX XXX :)
Padłyśmy z wrażenia!!! W sumie, to najpierw wpadłyśmy w panikę, że jesteśmy podglądane (a chodzimy np. czasem nago po mieszkaniu, tańczymy, śpiewamy i się wygłupiamy… a co najlepsze, w momentach największych „odchyłów” machamy zawsze dla żartów do wyimaginowanych sąsiadów za oknem…)… Basia, przerażona, wspominała coś nawet o opublikowanych już zapewne w internecie filmach nas kąpiących się pod prysznicem :) Zaryzykowałyśmy jednak i napisałyśmy SMSa. Odpisali nam, że ich kolega powiedział im, że nasze mieszkanie jest wynajmowane przez 3 studentki z zagranicy, i że postanowili nas poznać… Mamy w planie umówić się na kawę w najbliższym czasie… Zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie :)
11-13.05 spędzamy wraz z 25 innymi osobami (znaczy, przepraszam, 22, razem było nas 25 :)) w Cangas de Onis, niewielkiej miejscowości w Asturii. Pogoda spisała się na medal, w równym zresztą stopniu, jak nasza kondycja. Sobotę spędziliśmy na łażeniu po górach (jakieś 16-18km wędrówki), w niedzielę zaś dokonaliśmy wyczynu pod postacią spływu kajakowego… Początkowo kręciłyśmy się z Gosią trochę po rzece (dosłownie i w przenośni), ale suma sumarum dopłynęłyśmy do celu jako jedne z pierwszych, więc jestem z nas dumna :)
Wrażeń multum, cudnych widoków i wspomnień jeszcze więcej… Najwięcej zaś zdjęć, których namiastkę także zamieszczam :) Nie są to może same najlepsze zdjęcia, bo większość musimy spiracić od znajomych, niemniej jednak… :)
No i tak oto, w wielkim skrócie, dotarliśmy do dnia dzisiejszego, 15.05. Dziś wielkie święto Erasmusowców, 20-lecie studenckich wymian międzynarodowych… Zorganizowano nam z tej okazji uroczyste spotkanie, rozdano pamiątkowe koszulki, zaproszono na całkiem niczego sobie obiadek… Popołudnie zaś przyszło nam spędzić na uprawianiu tradycyjnych, głównie starodawnych galicyjskich sportów i zabaw… Całkiem sympatycznie :)
Mam nadzieję, że choć trochę zaspokoiłam ciekawość wszystkich… I jest o czym poczytać, i czym oczy nacieszyć…
Do usłyszenia następnym razem, trzymajcie kciuki za moje słabe serduszko ;)
Całuję,
M. jak Małoczasunawszystko
P.S. Tak żeby mi się nie nudziło za bardzo, mam od przyszłego tygodnia nowe korepetycje (dwie kolejne godziny tygodniowo… co prawda stawka nieco niższa, ale powinno być sympatycznie). Najbardziej cieszy mnie fakt, że będę uczyć… MURZYŃSKIEGO CHŁOPCZYKA!!! :)